Inwigilacja przez gniazdko
Inteligentne liczniki prądu, które chce wprowadzić parlament, zagrażają prywatności
Na potrzeby inwigilowania populacji udoskonala się tzw. bioczip, mikrocząsteczkę, którą wszczepia się bezboleśnie pod skórę – kostkę pamięci, z której odczytuje się i na której zapisuje się informacje. Inżynierowie społeczni przekonują, że ów czip powinien zastąpić dokumenty, karty i kluczyki w nowoczesnym społeczeństwie informacyjnym – zdigitalizowanym i bezgotówkowym.
Na bioczipie można przecież zapisać wszystkie potrzebne informacje – nie tylko identyfikacyjne, ale także historię choroby, dane do kont bankowych, klucze prywatne i publiczne, a może także historię odczytów liczników prądu, gazu i wody. Pełniłyby one rolę elektronicznych portfeli, otwierałyby drzwi biurowców i urzędów czy pozwalałyby lekarzom na ratowanie życia i monitorowanie stanu zdrowia. Czy to nie genialny wynalazek?
Kampania mająca przygotować grunt do masowego użycia bioczipów trwa mniej więcej od kilkunastu lat. Jako pierwszy argument wysuwane są najczęściej kwestie bezpieczeństwa – począwszy od opieki geriatrycznej („żeby mama nie zapomniała wziąć lekarstw" albo „żeby tacie prawidłowo działał rozrusznik serca"). W Stanach Zjednoczonych i Japonii czipowanie jednostkami GPS zaleca się dzieciom z bogatych rodzin, aby w razie czego ułatwić lokalizację pociech w przypadku porwania. W Meksyku w ten sposób udało się podobno uwolnić kilkaset osób – przekonują firmy oferujące takie usługi. Bioczipy miałyby także chronić ofiary klęsk żywiołowych w przypadku zawalisk powstałych w wyniku trzęsień ziemi czy tornad. Istnieją też oczywiste argumenty prozdrowotne. Ratownik od razu miałby dostęp do historii choroby delikwenta, wiedziałby, na co choruje, jakie leki zażywa, na jakie jest uczulony i jak się nim zająć.
Bioczipy byłyby też na wskroś praktyczne. Proszę sobie wyobrazić, że chodzicie bez portfela, a wszystko wokół was odbywa się automatycznie: płatność za bilet w autobusie od razu jest potrącana z waszego konta, drzwi do firmy stają przed wami otworem, nie płacicie rachunków po staremu, bo wszystko za was robi czip, a wy sobie tylko sterujecie, powiedzmy, klimatyzacją, zapachami czy muzyką dolby surround. Prawda, że przyjemnie?
Kolejnym etapem tresowania przyszłych elektronicznych niewolników byłyby elementy prestiżu i hedonizmu. W kilku knajpach na całym świecie klienci wszczepiali sobie bioczipy, które pełniły funkcję kart klubowych i elektronicznych portfeli. W takim przypadku nie trzeba było za każdym razem kupować biletów wstępu, a rachunki za drinki były regulowane automatycznie. Rozwiązanie zyskało sobie pokaźne grono entuzjastów.
Jest jednak druga strona medalu. Czy gdyby w jednym miejscu zgromadzić wszystkie dane o nas, informacje, gdzie aktualnie się znajdujemy, co kupujemy, z kim rozmawiamy przez telefon, na co chorujemy, ile prądu zużywamy, i te wszystkie dane byłyby dostępne dla funkcjonariuszy publicznych, czy moglibyśmy jeszcze mówić o tym, że jesteśmy wolni? Bioczipy mogłyby przecież emitować zakłócenia, powodować ból, a w ostateczności – mogłyby zostać dezaktywowane i tym samym pozbawić nas wszelkich praw publicznych. Czy rzeczywiście o taki świat bili się nasi przodkowie?
Dlatego warto przyglądać się z wszystkich stron projektom wprowadzanym przez polityków. Dziś mogą to być inteligentne liczniki prądu, a jutro GPS-y wszczepiane nie naszym psom (one już je mają), lecz noworodkom.