Cichy poborca
Banki centralne szkodzą gospodarce, podobnie jak papierowy pieniądz
Badacze historii gospodarki nie mogą się porozumieć, czy Stany Zjednoczone na przełomie XIX i XX w. były nawiedzane przez kryzysy gospodarcze częściej niż po II wojnie światowej. Wiadomo jednak, że kryzysy były wówczas krótsze, a odzyskanie poziomu produkcji sprzed załamania następowało średnio kilka miesięcy szybciej. Niedokładność danych nie pozwala tego stwierdzić jednoznacznie, ale według najnowszych interpretacji zmienność PKB (czyli kryzysowe odchylenia od wzrostowego trendu gospodarki) przed utworzeniem Rezerwy Federalnej była porównywalna lub wręcz mniejsza od tej zanotowanej podczas dwudziestu kilku lat po zakończeniu II wojny światowej (rzekomo najlepszego okresu wzrostu amerykańskiej gospodarki). Warto także pamiętać, że najtragiczniejszy epizod w historii gospodarki USA – wielki kryzys, który wybuchł w 1929 r. – nastąpił już po utworzeniu banku centralnego.
Niestety, mamy niewiele danych dotyczących bezrobocia w późnych latach XIX w. Dysponujemy jedynie wynikami modeli ekonometrycznych. Sugerują one, że zmiany bezrobocia w interesującym nas okresie nie były bardziej gwałtowne niż te, jakie obserwowaliśmy w USA po II wojnie światowej. Nic nie wskazuje na to, byśmy na przełomie XIX i XX w. mieli do czynienia z epizodami wieloletniego wysokiego bezrobocia, tak jak w latach 30. czy po wybuchu kryzysu finansowego w 2008 r. Trudno także porównywać dane dotyczące stabilności cen. Dla późnych lat XIX w. typową sytuacją były spadające ceny, a nie jak obecnie – rosnące. Mamy jednak powody twierdzić, że z większą pewnością niż dzisiaj prognozowano przyszłe ceny – na rynkach kapitałowych firmy emitowały obligacje, których zapadalność wynosiła nawet 100 lat. Obecnie takich obligacji nie ma, co wskazuje na to, że niepewność co do przyszłych zmian cen jest większa. Okazuje się zatem, że banki centralne utrudniają kalkulację ekonomiczną.
Gorszy pieniądz wypiera lepszy
Został nam jeszcze do rozważenia jeden element – stabilność systemu finansowego. W okresie wolnej bankowości mieliśmy oczywiście do czynienia z paniką finansową i runami na banki. Nie występowały one jednak często, a ich efekty były w skali całej gospodarki nieduże. Szacuje się, że największa ówczesna panika finansowa z 1893 r. przyniosła straty rzędu 0,1 proc. PKB. Jeśli porównamy tę wartość z rządową pomocą dla banków irlandzkich czy cypryjskich, to wyda się ona śmiesznie mała. Istnienie pożyczkodawcy ostatniej instancji rodzi pokusę nadużycia (w języku angielskim „moral hazard") – banki wiedzą, że istnieje ktoś, kto wybawi je z tarapatów, dlatego też postępują bardziej ryzykownie. W systemie wolnej bankowości akcjonariusze i deponujący swoje środki klienci są bardziej ostrożni, bardziej dbają o monitorowanie stanu danego banku, bo to oni poniosą straty w razie bankructwa.
Widzimy zatem, że system pieniądza kruszcowego bez banku centralnego sprawdzał się całkiem dobrze. Dlaczego zatem Amerykanie z niego zrezygnowali? Wydaje się, że odpowiedzi na to pytanie trzeba szukać raczej w dziedzinie polityki, a nie ekonomii. Utworzenie banku centralnego i porzucenie pieniądza kruszcowego znacznie zwiększa możliwości działania rządu. Państwo z bankiem centralnym i papierowym pieniądzem może finansować duże projekty bez konieczności podnoszenia podatków – wystarczy dodruk pieniądza. Ponadto istnieją silne grupy interesu, którym na rękę byłoby powstanie taniego źródła finansowania dla uprzywilejowanej elity. Nie powinno zatem dziwić, że powstanie Rezerwy Federalnej poprzedziła ogromna propagandowa kampania na rzecz „elastycznego pieniądza", finansowana m.in. przez Morgana czy Rockefellera. Banki centralne nie przyniosły nam lepszego systemu gospodarczego, nie dał go nam także papierowy pieniądz. Czy nie warto w tej sytuacji rozważyć powrotu do sprawdzonych rozwiązań?
Autor jest członkiem zarządu Instytutu Misesa.