Poczet czarownic
Feministki to współczesne czarownice. Usta mają pełne haseł o działaniu w imię dobra kobiet. Tymczasem tak naprawdę feminizm krzywdzi kobiety, kiereszuje ich rodziny
Jednak wrzask i terroryzm feministek to tak naprawdę mniejszy problem. O wiele bardziej szkodliwa jest ich stała propaganda sączona niczym trujący jad. Styl życia tak naprawdę antykobiecy, przekładający główny akcent z rodziny na karierę zawodową i chęć dorównania mężczyźnie, promowany jest w pismach ze wszystkich półek: od magazynów nazywanych ekskluzywnymi poprzez zideologizowane gazety i magazyny Agory SA do popularnych tygodników, których targetem są osoby o mniej wyszukanych zainteresowaniach. Wszędzie tam wciskają się Środy, Szczuki, Nowickie, Gretkowskie oraz pomniejsze klony Aleksandry Pezdy – nowej gwiazdeczki „Wyborczej". I wszędzie tam ich opinie przekazywane są bez prób krytycznej weryfikacji, bez refleksji, bez negowania wartości kulturowych i cywilizacyjnych wypracowanych w ciągu setek lat. Byle tylko spełnić oczekiwania feministek.
A swoją drogą warto pomyśleć, czy ich batalie nie mają charakteru kompensacyjnego. W zacytowanym we wstępie zdaniu wyjętym z powieści Piotra Czerskiego zapewne jest coś na rzeczy. I nie chodzi tu tylko o proste przełożenie, że feministki lub zwolenniczki takich idei to brzydkie babochłopy. Niemniej, jeśli popatrzeć na większość frontmenek tego ruchu, można nabrać przekonania do tej tezy. Chodzi raczej o kompensacje psychiczne. Złe doświadczenia i traumy osobiste albo rodzinne mogą owocować awersją do świata normalnie ułożonego. Proszę się zastanowić: czy coś innego, jak silna trauma lub aberracja może „wyprodukować" babsztyla, którego posłannictwem życiowym staje się promocja aborcji i jej pełnej dopuszczalności?
O co walczymy, dokąd zmierzamy
Postulaty feministek można najogólniej podzielić na społeczno-kulturowe oraz polityczne. Tych ostatnich jest mniej, sprowadzają się do jednego oczekiwania: wprowadzenia parytetów. Czyli ustawowego uregulowania, iż w demokratycznie wybranych gremiach (Sejm, Senat) kobiety powinny zasiadać w liczbie zagwarantowanej przez ustawodawcę. W dyskusji nad sprawą parytetów nikt jakoś nie zwraca uwagi na fakt, że jest to postulat unicestwiający demokrację. I zupełnie bezsensowny – przynajmniej od czasu, kiedy kobiety otrzymały prawa wyborcze.
Jeżeli bowiem kobiety stanowią około 50 proc. społeczeństwa, a do parlamentu wybieranych jest – dajmy na to – 15 lub 20 proc. kobiet, nie oznacza to bynajmniej ich dyskryminacji. To skutek czegoś zupełnie innego i oczywistego zarazem: kobiety wolą głosować na mężczyzn, wolą im powierzyć odpowiedzialność za losy swego miasta, kraju. To zresztą rozwiązanie jak najbardziej zgodne z naszym kodem cywilizacyjnym i kulturowym. Wprowadzenie parytetu, gwarantującego paniom połowę miejsc w parlamencie, będzie więc ograniczeniem praw obywatelskich i swobód demokratycznych tych wszystkich kobiet (a i mężczyzn przy okazji), które chciałyby, żeby w działalności politycznej reprezentowali je mężczyźni. Jedyne, co może zapewnić przymusowy parytet, to nadreprezentacja tzw. feministek w ciałach przedstawicielskich. Zabiegi o wprowadzenie parytetów nie są więc walką o prawa kobiet (wszystkich, więc także tych, które uważają, że znacznie lepiej i owocniej mogą się realizować w innych dziedzinach życia niż polityka), ale lobbingiem w interesie własnego środowiska. Podobnie rzecz się ma w sprawach zapewnienia parytetów płciowych w zarządach spółek i przedsiębiorstw.
Jedno trzeba przyznać: w tym sensie nowoczesne feministki są o wiele bardziej pragmatyczne niż prekursorzy czerwonego feminizmu z lat totalitarnego komunizmu. Wtedy kobiety wsadzano na traktory, dziś walka idzie o to, żeby wsadzić je do władz wielkich spółek.
Pożyteczne idiotki
Znacznie szerszy jest wachlarz postulatów feministek w sferze społeczno-kulturowej. Niestety, w tej dziedzinie osoby uwiedzione (omamione) hasłami feminizmu stają się pożytecznymi idiotkami trwającej wojny kulturowej. Czasami zastanawiam się, kto wypuścił tego dżina z butelki i w jakim celu. Bo jeżeli środowiska chcące nas „zmodernizować" odniosą zwycięstwo, to będzie to triumf pyrrusowy. Stworzą nowoczesne społeczeństwo pozbawione „uprzedzeń i obciążeń tradycji", które będzie musiało runąć z przyczyn podstawowych: demograficznych. I – paradoksalnie – ustąpi miejsca o wiele bardziej „nienowoczesnemu" społeczeństwu muzułmańskiemu.