Śmieciowa inwigilacja
Dzięki nowej ustawie śmieciowej państwo zajrzy nam nie tylko do kubłów, ale i do łóżek
Kamery przy osiedlowych śmietnikach, donosy na sąsiadów i rozrywanie worków z odpadkami – to wszystko czeka nas od 1 lipca, kiedy w życie wejdzie nowa ustawa o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, które staną się właścicielami odpadów wytwarzanych na swoim terenie. Do nich należeć będzie odbiór, transport, odzysk i unieszkodliwianie wszystkich odpadów komunalnych, zagospodarowanie śmieci gabarytowych oraz niebezpiecznych i likwidacja nielegalnych wysypisk. Zmiana w ustawie ma zbliżyć Polskę do ideału Unii Europejskiej, który zakłada podział śmieci na trzy grupy – papier i plastik, butelki i słoiki oraz inne odpady. Czysto teoretycznie, ma to ułatwić odzyskiwanie części surowców. W praktyce – podnieść opłaty za wywóz śmieci i kontrolę nad życiem obywateli.
Big Brother nad kubłem
Podwyżkę opłat wymuszają nowe zasady segregowania śmieci, ułatwiające życie głównie sortowniom. Kwoty będą naliczane na podstawie powierzchni nieruchomości, liczby mieszkańców i ilości zużytej wody. Cena zależeć ma także od tego, czy na sortowanie odpadów zdecydujemy się sami, czy scedujemy je na firmę. W drugim przypadku zapłacimy więcej, ale suma i tak będzie mniejsza, niż gdyby przyszło nam płacić karę za mieszanie w jednym worku szkła z plastikiem i obierkami. Kara będzie wielokrotnie wyższa niż naddatek za niesortowanie (w niektórych miastach 7 zł na głowę). Dlatego część dużych spółdzielni w wielkich miastach już dziś zdecydowała się więc płacić więcej.
– Nie ma cudów. 80-latek, który całe życie wrzucał do jednego kubła butelki, puszki, tekturę i obierki, nie zacznie nagle tego sortować, zwłaszcza jak ma reumatyzm i ledwo się schyla – tłumaczy nam pracownica administracji jednej z większych spółdzielni w Warszawie (nie ujawnia danych, bo sprawa, jak tłumaczy ona i większość naszych rozmówców, jest mocno śmierdząca). – A u nas gros mieszkańców stanowią właśnie ludzie po siedemdziesiątce. Nie ma co liczyć, że będą sortować – uważa. Dlatego prezes jej spółdzielni nie chciał się ugiąć pod protestami emerytów, którzy od lipca za wywóz śmieci i tak zapłaciliby dwa razy tyle – zamiast 19,5 zł dla dwóch osób 37 zł miesięcznie – i nie chcieli jeszcze podwyższać sumy. Twierdzi, że ewentualne kary wymusiłyby podwyżki czynszu. Prezes ma i inne powody: – Wszelka forma inwigilacji jest mi wstrętna. A żeby mieć pewność, że kilka tysięcy ludzi wrzuci plastik do właściwego pojemnika, musiałbym przy śmietnikach ustawić strażnika albo zamontować kamery. I patrzeć, jak ten Big Brother, czy pan Bronek spod trójki nie wyrzuca skwaśniałego mleka razem z butelką. No paranoja. Co to? „Rok 1984" Orwella czy może powtórka z PRL-u? – denerwuje się prezes.
Takie rozwiązania planują niektóre administracje stołecznych osiedli. Co prawda deklarują, że ich „cywilizowani" mieszkańcy od dawna, z własnej woli, segregują odpady, stymulowani różnymi kolorami kontenerów i ulotkami propagandowymi, ale przyznają, że nadal około 40 proc. obce pozostaje dobro ekosystemu. Co jeśli firma wywożąca śmieci w szkle znajdzie zbuka? Nie tylko naliczy odsetki. Ma również obowiązek poinformować o tym urząd miasta, a ten wciągnie niesforną spółdzielnię na swoją krótką listę. Za błąd jednostki zapłaci ogół, obowiązuje tu bowiem odpowiedzialność zbiorowa.
Segregacja ludzi
– To typowe dla ustrojów totalitarnych, gdzie każdego traktuje się jak potencjalnego przestępcę, którego należy karać, a nie jak obywatela, który ma konstytucyjne gwarancje swoich praw. Będziemy mieli nową grupę przestępców niesegregujących śmieci – uważa dr Andrzej Sadowski,
wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha. I dodaje, że zamiast ułatwić, ustawa tylko utrudni życie Polakom. – Podstawowym kryterium dla rządu powinno być to, czy ustawa jest korzystna dla mieszkańców. W Australii za segregowanie śmieci obywatel dostaje zapłatę, u nas to my musimy płacić. Nie rozumiem, dlaczego rząd wprowadza przepisy, które pogorszą jakość życia obywateli. Zupełnie jakby chciał, żeby w najbliższych wyborach na pewno zagłosowali na konkurencję – tłumaczy Andrzej Sadowski.