Najnowsza interwencja Uważam Rze

Tu i teraz

Wygrali z urzędnikami

Rafał Kotomski

Uczniowie z Bytomia zbuntowali się i zastrajkowali w obronie szkoły. Ich protest wywrócił do góry nogami politykę w całym mieście

Bytomskie Technikum Elektroniczne to szkoła z 60-letnią tradycją. Na początku ubiegłego roku młodzieży i nauczycielom w oczy zajrzało widmo likwidacji. Wszystko za sprawą edukacyjnych pomysłów władz miasta i prezydenta – związanych z Platformą Obywatelską. Zapewne jednak żaden z bytomskich działaczy partii rządzącej nie spodziewał się, że społeczny opór przeciwko zamknięciu szkoły okaże się początkiem prawdziwej rewolucji w mieście.

Cios w plecy

Już rok 2011 był dla popularnego Elektronika niespokojny. Z kręgów magistratu docierały informacje o cięciach w budżecie oświatowym i poszukiwaniu oszczędności. Na siłę. A także z uwzględnieniem układów politycznych. – Wyglądało na to, że władze Bytomia szukają szkoły, którą mogłyby zamknąć. Gdyby decydować miał rachunek ekonomiczny, tak jak deklarowano, pierwszy na liście byłby Zespół Szkół Ekonomicznych – opowiada Janusz Wójcicki, bytomski radny i były przewodniczący rady rodziców w Elektroniku. Sęk w tym, że niepisanym patronem placówki ekonomicznej jest Jerzy Buzek, były premier i szef Parlamentu Europejskiego. Dlatego rządząca do niedawna Bytomiem PO nie zdecydowała się naruszyć tabu. – I chociaż ZSE jako szkoła z najgorszymi wynikami finansowymi była pierwsza do likwidacji, wybór padł na Elektronika – przyznaje radny Wójcicki. Władze miasta na czele z dawnym działaczem harcerskim prezydentem Piotrem Kojem tłumaczyły swoje działania oszczędnościami i demografią. Twierdziły, że przeniesienie i częściowa likwidacja Elektronika to dla budżetu oszczędność 2 mln zł. Wyliczały, jak korzystne jest łączenie placówek w sytuacji demograficznej zapaści.

Dla blisko tysiąca uczniów technikum perspektywa zamknięcia szkoły była prawdziwym szokiem. – Zdaliśmy sobie sprawę, że zabierają nam możliwość kształcenia, zrywają wszelkie więzi, jakie zbudowaliśmy w szkole. To było jak cios w plecy – przyznaje Kamil Podolski, jeden z uczniów, którzy w 2012 r. organizowali protest. Młodzi ludzie nie byli przekonani co do wyboru formy akcji. Zbierali podpisy pod petycją do prezydenta Bytomia, pikietowali przed ratuszem, nagłaśniali w lokalnych mediach swoją sytuację. Ostatecznie jednak zdecydowali się na najbardziej radykalne rozwiązanie. W styczniu zeszłego roku po prostu zabarykadowali się w szkole i rozpoczęli strajk okupacyjny. – Niestety, wszelkie próby używania racjonalnych argumentów wobec poprzednich władz miasta okazały się nieskuteczne – mówi Agnieszka Karch, nauczycielka języka angielskiego, która od samego początku popierała protestujących. Na szkole pojawiły się transparenty. Strajk poparło wiele lokalnych osobistości, w tym muzycy rockowi. Zespół Echotown z niedalekiego Sosnowca skomponował nawet specjalny utwór dla strajkującej młodzieży. – To, co zrobili, łapie za serducha – przyznawała liderka grupy Eliza Wietrzyńska. Ostatecznie strajk okupacyjny trwał trzy dni. Rodzice dostarczali do szkoły jedzenie i koce dla swoich dzieci, a całe miasto wyraźnie się z nimi solidaryzowało.

Mimo determinacji młodych ludzi „serducha" nie drgnęły jednak włodarzom Bytomia. Delegacja rady rodziców poszła do ratusza na spotkanie z władzami samorządowymi. Jedna z zastępczyń prezydenta Koja była arogancka i niegrzeczna. Zamiast rozmawiać, groziła i pokazywała swoją władzę. Rodzice dowiedzieli się, że decyzja o likwidacji szkoły jest ostateczna. Zarzucono im manipulowanie statystykami, pomawiano o kłamstwa.

Czara goryczy

I chociaż bytomska PO ostatecznie przeforsowała zamknięcie Elektronika, doprowadziła w mieście do prawdziwej burzy. Janusz Wójcicki nie przestał działać w radzie rodziców przy spacyfikowanej szkole. Zaangażował się też w kolejną inicjatywę, która dla prezydenta Piotra Koja i jego ludzi okazała się o wiele groźniejsza. Mowa o komitecie zbierającym podpisy pod wnioskiem o odwołanie prezydenta Bytomia i całej rady miasta. Wójcicki przyznaje dziś, że strajk szkolny i arogancka postawa władz okazały się kroplą, która przelała bytomską czarę goryczy. – W mieście panował ogólny nastrój zniechęcenia, niezadowolenia. Były problemy z kanalizacją i wodą pitną dla mieszkańców, rosły podatki, budżet samorządu się sypał – wylicza Wójcicki.  W Bytomiu nie zabrakło też zjawisk typowych dla samorządowych działaczy Platformy – kolesiostwa i arogancji władzy, której wydaje się, że jest nieomylna. Przykłady na taki styl sprawowania władzy wyliczała niedawno Dorota Połedniok, młoda radna PO z Siemianowic Śląskich, w liście otwartym do premiera Donalda Tuska. W jej mieście na razie nie słychać o reakcji mieszkańców na ujawnione informacje. W Bytomiu – choć można usłyszeć, że ludzie są tam bierni i apatyczni – referendum w sprawie odwołania poprzedniego samorządu pokazało coś wręcz przeciwnego. Zmęczenie rządami PO i prezydenta Koja musiało być naprawdę solidne. Wynik głosowania okazał się dla rządzących miażdżący – ponad 97 proc. za zmianami. Wydaje się, że ludzi dodatkowo rozwścieczyła postawa samego prezydenta Koja. Ten były naczelnik ZHR, dobrze umocowany w kręgach śląskiej PO, tuż przed referendum zaczął wzywać do bojkotu głosowania. W skrzynkach pocztowych bytomianie znaleźli tysiące ulotek na ten temat, wydrukowanych na pięknym, kredowym papierze. Przeciwnicy Koja skrzętnie wyliczyli mu, że akcja ratowania skóry kosztowała około pół miliona złotych podczas gdy oni sami na „operację referendum" musieli wydać niespełna 70 tysięcy...

Poprzednia
1 2

Wstępniak

Materiał Partnera

Jak wdrożyć SAP S/4HANA?

Nowoczesne systemy informatyczne to podstawa dobrze działającego i innowacyjnego przedsiębiorstwa. Dla wielu firm wyzwaniem nie jest wybór systemu ERP, ale jego wdrożenie. Dlaczego? Musi być...

ZAMÓW UWAŻAM RZE

Aktualne wydania Uważam Rze dostępne na www.ekiosk.pl

Komentarz rysunkowy

Felietony

Ewa Bednarz

Kredyt z plastiku

Tylko część banków decyduje się na wydawanie przedsiębiorcom kart kredytowych. Znacznie chętniej oferują im dużo kosztowniejsze karty obciążeniowe