Unijny dogmat
Nie ma czegoś takiego jak bezpłatny obiad – mawiał prof. Milton Friedman. Guru liberałów tłumaczył w ten sposób, by się nie łudzić, że w gospodarce ktoś komuś coś da za darmo.
Zawsze trzeba zapłacić rachunek. W relacjach państw, podobnie jak w życiu ludzi, za coś, co miało być za darmo, płaci się najdrożej.
Nasi politycy od lat się ekscytują, ile pieniędzy udało im się wyrwać z Brukseli. Tymczasem nikt nie liczy, jak duże straty poniosła Polska w wyniku przedwczesnej integracji z państwami o znacznie bardziej rozwiniętych gospodarkach. Faktycznie bilans płaconych przez Polskę składek i otrzymywanych dotacji jest tylko trochę dla nas niekorzystny. Ale straty wynikłe z przyjęcia unijnych norm i regulacji kosztują nas setki miliardów złotych rocznie.
Polscy politycy w połowie lat 90. kupili bajkę o tym, że na wolnym rynku wszyscy zarabiają. Skutek jest m.in. taki, że nie mamy polskiego przemysłu. Nie mamy narodowych firm samochodowych, elektronicznych itp. Zamiast tego dopłacaliśmy zagranicznym firmom, które budowały w Polsce montownie czy fabryki podzespołów. Dziś, gdy praca w Polsce stała się droższa, fabryki te nie mają żadnej wartości (patrz: ostatnie zwolnienia w fabryce Fiata w Tychach). Bogactwo narodów nie bierze się bowiem z jakiejkolwiek pracy. Wzrost gospodarczy tworzy 5–10 proc. najbardziej przedsiębiorczych jednostek. Fakt, że kierowca autobusu w Szwecji zarabia kilka razy więcej niż w Polsce, nie wynika z tego, że jeździ on wydajniej, a jedynie z ograniczeń konkurencji, jakie nakłada polityka emigracyjna. Wzrost gospodarczy generują wysokie technologie, a te można tworzyć i sprzedawać, tylko budując własny, narodowy, wymagający ich przemysł.
Bogate kraje starej Unii nie chcą bogatej Polski. Chcą dostarczyciela taniej siły roboczej i konsumenta dóbr wyprodukowanych na Zachodzie. Po szkodliwej akcesji, której skutki opisuje Tomasz Cukiernik w temacie tygodnia, Unia chce dobić resztki konkurencji przez forsowanie tzw. jednolitego patentu europejskiego (de facto uniemożliwiającego polskim firmom działanie w sektorze wysokich technologii). Przyjęcie przez nasz kraj euro sprawi, iż stracimy ostatnią możliwość prowadzenia korzystnej dla siebie polityki gospodarczej.
Jest jednak szansa. O ile 10 lat temu każdy protestujący przeciwko akcesji do Unii Europejskiej był nazywany oszołomem i zgodnie glanowany przez media, o tyle dziś zdrowy eurorealizm coraz częściej dochodzi do głosu w całej Europie. W Wielkiej Brytanii w najbliższym czasie ma się odbyć referendum w sprawie opuszczenia UE, a liderem sondaży jest domagająca się tego Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa. W Polsce dogmat o korzyściach z dalszego członkostwa w UE dopiero zaczyna być podważany. Ale to głos, który będzie słyszany coraz częściej, bo liczby nie kłamią.