Kto liczy głosy?
Skomplikowana procedura liczenia głosów w systemie proporcjonalnym uniemożliwia społeczną kontrolę, a przez to jej rzetelność nie budzi zaufania
Już towarzysz Lenin zauważył, że ważniejsze od tego, kto i jak głosuje, jest to, kto głosy liczy! To trafne spostrzeżenie komunistycznego dyktatora nasuwa się w kontekście informacji o majowej wizycie w Moskwie licznej delegacji Państwowej Komisji Wyborczej. Wizyty złożonej na zaproszenie odpowiednika PKW działającego w Federacji Rosyjskiej. Wywołało to zrozumiałe poruszenie polskiej opinii publicznej, która już wcześniej dowiedziała się, że liczenie głosów w ostatnich wyborach parlamentarnych odbywało się m.in. za pomocą rosyjskich serwerów.
Obydwie te informacje uwypuklają aspekt przejrzystości liczenia głosów w zależności od tego, czy głosuje się na partie polityczne – tak jak zmuszeni jesteśmy to czynić dotychczas w wyborach do Sejmu – czy też na człowieka, jak w wypadku otwartego konkursu na posłów w jednomandatowych okręgach wyborczych (JOW), co postuluje Ruch Obywatelski na rzecz JOW.
Tak więc niezależnie od konsternacji, jaką wspomniana wizyta wywołała w obozie władzy – czego przejawem było oficjalne odcięcie się od niej MSZ – można postawić pytanie: czy te informacje powinny dziwić?
Raczej nie bardzo, gdyż przy obecnych tzw. proporcjonalnych wyborach konieczne jest bardzo skomplikowane przeliczanie na mandaty głosów oddanych w całym kraju na kandydujących z partyjnych list. I to kluczowe zadanie spoczywa na PKW, która ponadto musi uwzględniać kolejne zmiany systemu przeliczania, jakie Sejm sobie uchwala. A uchwala, by zapewnić w kolejnych wyborach przywileje aktualnie najsilniejszemu ugrupowaniu. Przy czym do dyspozycji jest kilka głównych systemów przeliczania głosów na mandaty, np. d'Hondta czy Sainte Lague. Istnieje też wiele wariantów pośrednich. Wszystkie wymagają zastosowania specjalnych metod matematycznych i przede wszystkim centralnego policzenia głosów, co jest kosztowne. Dla przeciętnego człowieka ta procedura jest niezrozumiała, bo z powodu wysokiego stopnia komplikacji nie pozwala na społeczną kontrolę, a przez to jej rzetelność nie budzi zaufania. Zwłaszcza że także liczenie głosów w obwodowych komisjach wyborczych odbywa się za zamkniętymi drzwiami.
A jak liczy się głosy w krajach wybierających posłów na zasadach otwartego konkursu w JOW? Na przykład we Francji odbywa się to w punktach odpowiadających naszym obwodowym komisjom wyborczym i rozpoczyna natychmiast po zakończeniu głosowania. Liczeniem zajmują się obywatele, a komisja wyborcza jedynie sprawuje nadzór. Wyniki przekazywane są do komisji okręgowej, która je sumuje i ogłasza zwycięzcę.
Trochę inaczej jest w Wielkiej Brytanii, gdzie po zakończeniu głosowania urny wyborcze są zamykane na klucz i przewożone w asyście mężów zaufania do komisji okręgowej, gdzie głosy są publicznie liczone, a wynik ogłaszany natychmiast po zakończeniu procedury.
Obydwa te sposoby – chociaż różnią się miejscem liczenia głosów – łączy obywatelska kontrola, co jest równoznaczne z kontrolą prawidłowości obdarzania mandatami. A to dzięki prostej zasadzie, że w systemie JOW wygrywa ten, kto uzyskał największą liczbę głosów. Skuteczności kontroli obywatelskiej przy takim większościowym systemie nie przebije żadna kontrola administracyjna. Ponadto taki sposób przeprowadzania wyborów nie wymaga istnienia centralnej komisji wyborczej, bo decyzje o obdarzaniu poselskimi mandatami zapadają publicznie w poszczególnych okręgach.
W wypadku wielesetosobowych partyjnych list wyborczych, gdy wygrana poszczególnych kandydatów zależy od procentowego poparcia dla ich partii w skali całego kraju, a nie wprost od liczby oddanych na nich głosów, obywatele mogą wprawdzie skontrolować i zapisać głosy oddane w punkcie wyborczym, ale już dalszego losu tego zapisu nie da się poddać kontroli społecznej. Ani na etapie przekazywania danych do PKW, ani tym bardziej na etapie przeliczania głosów na mandaty, gdyż wymaga to nie lada kwalifikacji.