Ciao, Polonia!
Sebastian Moraś odkrył przed Polakami świeży włoski makaron, pasta fresca. Teraz musi powiększyć fabrykę, bo nie nadąża z produkcją
Sebastian Moraś zna się z większością restauratorów, którym dostarcza makarony i sosy marki Ciao Chef. W bezpośredniej rozmowie łatwiej zbadać rynek, poznać potrzeby klienta, naprawić ewentualne błędy. Wiele z kilkudziesięciu rodzajów pasty powstało właśnie z inspiracji restauratorów. To oni i ich klienci są pierwszymi degustatorami nowych makaronów, oceniają kształt, kolor i smak, sugerują, co poprawić. Moraś wierzy w jakość. Dlatego zdecydował się na manufakturę, a nie zakład produkcyjny, a składniki do restauracji kupuje na lokalnym targu w Legionowie, niedaleko swojego domu. Ma tam pana od pomidorów i od szałwii, chłopa, który podjeżdża wozem konnym z ziemniakami, i rzeźnika specjalizującego się w krowie. – Tak, właśnie nie w wołowinie, a w krowie. W programach kulinarnych pokazuje się teraz wybitnych kucharzy, którzy znają 130 rodzajów wołowiny. Mój rzeźnik z bazarku na wołowinie czy wieprzowinie się nie zna. Zna za to każdy kawałek krowy i świni. I jak mu powiem, że potrzebuję kotleta z kością, który wygląda trochę jak jagnięcina, on mi dokładnie taki odkroi. Bo sam jest esencją rzeźnika, tak jak ten kotlet jest esencją nie wołowiny, ale krowy – opisuje Sebastian Moraś, a jego niewłoskie niebieskie oczy świecą się coraz bardziej. Lubi te poranne wyprawy na bazar, gdzie żeby dostać naprawdę dobry towar, trzeba być grubo przed siódmą. – Nie ma nic lepszego od minestrone ze świeżą wiejską śmietaną, która czasem, jak to mi się przydarzyło, może okazać się majonezem, bo sprzedawca wkłada ją w słoiki po majonezie, a tym razem przez pomyłkę zabrał z lodówki dopiero co kupiony słoik – śmieje się Moraś. Czeka, kiedy jego makarony dotrą pod strzechy bazarku. Może nie bezpośrednio tam, ale do lokalnego supermarketu. Właśnie jest na etapie negocjacji. Ciao Bella może niebawem zagościć w kilku tysiącach sklepów w całym kraju.
Maccheroni, tagliatelle, farfalle, casarecce, fusili, conchiglie – nazywa je po włosku, wierząc, że Polacy zaczynają już odróżniać penne od spaghetti i pappardelle od farfalli. Zresztą – nie tylko wierzy, wie. Po wpisach na facebookowym profilu Ciao Bella łatwo wywnioskować, że pasta to nowe wino, kolejny stopień kulinarnej ewolucji Polaków i kulinarnego snobizmu. Dziś już nie zaimponujesz znajomym sosem do spaghetti. Na fali jest pasta fresca, najlepiej własnoręcznie zagnieciona, a przynajmniej autentyczna. Sebastian Moraś przewiduje kolejny trend – 30- i 40-latki przypomną sobie własne babcie zagniatające makaron na rosół. Powyciągają ze strychów stare stolnice, rozetrą na nich mąkę i zaczną wałkować twarde ciasto. Do łask powróci polska pasta fresca, podawana z rosołem z okami i świeżą pietruszką. Klienci Frisco już ją testują. —Karolina Kowalska