Przeciw Kościołowi i demokracji
Atakujący Kościół twierdzą, że są obrońcami wolności i tolerancji. Ale o jakiej wolności mówimy, gdy prawa głosu pozbawia się 96 proc. Polaków, którzy deklarują się jako rzymscy katolicy?
Katoliccy i prawicowi publicyści są zaskoczeni skalą medialnej agresji antykościelnej. Tak jakby wyczyny Tomasza Lisa były czymś nowym w Polsce. Owszem, na pierwszy rzut oka wydaje się, że antyklerykalizm, do tej pory specjalność pism niszowych (np. „Nie" Jerzego Urbana czy „Faktów i Mitów" Romana Kotlińskiego), dziś stał się elementem agendy kolorowego mainstreamu. Jednak oddziaływanie społeczne wycieczek „Newsweeka" czy wcześniej „Wprost" jest bliższe nieistotnej sieczce tabloidów niż wpływom „Gazety Wyborczej" w latach 90. Podobnie rzecz ma się z działalnością polityczną Janusza Palikota, który – choć stara się szokować różnego rodzaju ekscesami – jest politycznym karłem w porównaniu z siłą lewicy laickiej tuż po roku 1989 r. Czy jest się więc czego obawiać?
Opinia katolicka i konserwatywna jest zaskoczona, ponieważ utraciła odporność na zaczepki ze strony szukających poklasku antyklerykałów. Konserwatywny przechył, jaki nastąpił w Polsce około 2002 r. i wiązał się z kryzysem państwa, aferą Rywina, a także późniejszymi rządami prawicy, przykrył „problem zwany Kościołem", ale także pozwolił zapomnieć o tym, czego doświadczyliśmy w Polsce w ostatniej dekadzie XX w.
Subtelna gra Michnika
Wybryki Urbana nawet wtedy stanowiły tylko odprysk znacznie bardziej subtelnej gry przeciw Kościołowi, jaka prowadzona była choćby na łamach „Gazety Wyborczej" jeszcze kilka lat wcześniej. Trzeba pamiętać, że do niedawna gazeta Adama Michnika była najważniejszym medium w Polsce, „czytanym przez wszystkich". Aż do 2005 r. była swoistą agorą (nomen omen), na której wykuwał się kształt polskiej rzeczywistości.
W tym także miejsce Kościoła. Po katolickiej stronie gazecie sekundował „Tygodnik Powszechny". To właśnie na tych łamach zarzucano księżom i wiernym chęć przywrócenia totalitarnych rządów. Tym razem „czarnych" zamiast „czerwonych".
Publicyści ustawili narrację, pod którą formułowano sądy naukowe. Te z kolei były mieszaniną różnorodnych elementów retorycznych, dla których jedynym wspólnym mianownikiem było poszukiwanie opisu „czarnego totalitaryzmu" i uzasadnienia „faktu", że Kościół jest instytucją na wskroś totalitarną. Teza niełatwa do udowodnienia, więc rozszerzono ją na zjawisko religii w ogólności. Włodzimierz Pawluczuk w artykule „Religia a ideologie dzisiejszego świata" pisał, że mentalność totalitarna „polega przede wszystkim na metafizycznym rozumieniu dobra i zła społecznego. W demokracjach Zachodu dobro jest dobrem określonych grup, a państwo jest mediatorem określającym dobro wspólne jako swoisty wektor działania różnych grup interesów. W państwach postkomunistycznych dominuje świadomość, iż jest jakieś Dobro Prawdziwe, wspólne wszystkim i jedyne, wynikające z takich czy innych założeń metafizycznych".
Oprócz „totalitaryzmu" pojawiło się także wiele innych określeń, którym nadano charakter stygmatyzujący. Mówiono o „klerykalizacji", „oblężonej twierdzy", „powrocie do katolicyzmu przedsoborowego", „katolickim triumfalizmie", „integryzmie", „neomanicheizmie" (Tischner przypisywał tę herezję katolickim pismom, takim jak „Ład", „Niedziela" czy „Słowo"), a także „niebezpieczeństwie teokracji". Adam Michnik w 1991 r. w tekście „Prezent dla fundamentalistów" pisał o tygodniku „Niedziela": „Na łamach tego pisma odnajduję smutne tradycje polskiego życia politycznego; odnajduję nienawiść i pomówienia, przyodziane w retorykę katolickiej wierności Kościołowi i Bogu". Większość czytelników nie miała prawdopodobnie szansy skonfrontować tej opinii z rzeczywistą zawartością częstochowskiego czasopisma, ale wyrabiała sobie odpowiednie zdanie na temat kościelnego zaangażowania w sprawy publiczne.
Wara wam od polityki
Jedną z najgłośniejszych akcji publicystycznych przeciw Kościołowi był atak na ówczesnego biskupa gorzowskiego Józefa Michalika, który w 1991 r. wyraził opinię, by w wyborach parlamentarnych „katolik głosował na katolika, mason na masona, Żyd na Żyda, a muzułmanin na muzułmanina". Roman Graczyk w odpowiedzi na te słowa pisał: „Można odnieść wrażenie, że jeśli już dla księdza biskupa ktoś nie jest katolikiem, to co najmniej z dziwnych powodów: albo jest wyznawcą religii egzotycznej (muzułmanin), albo osobnikiem politycznie podejrzanym (komunista), albo w najlepszym razie wierzącym Żydem. Takie postawienie akcentów mówi wiele o stosunku wysokiego hierarchy większościowego Kościoła do wyznaniowego i kulturalnego pluralizmu". Wypowiedź biskupa Michalika w tak podanej interpretacji okazała się niezwykle wygodna. Z czasem oderwała się zupełnie od swojego kontekstu i zaczęła funkcjonować jako bat na „integryzm". Szczytowym przykładem tego oderwania było przywołanie przez Michnika wypowiedzi biskupa gorzowskiego we francuskiej gazecie „Liberation" jako najlepszego przykładu „widma integryzmu katolickiego". W narracji tej zawarty był lęk przed demokratyczną w gruncie rzeczy propozycją biskupa, wskazującą na rolę poglądów wspólnotowych i grupowych w kształtowaniu się demokratycznej sfery publicznej. Stała się ona jednak powtarzanym do dziś sloganem mającym świadczyć o wrogości Kościoła do demokracji. Tymczasem była co najwyżej wyrazem dystansu Kościoła wobec liberalnego indywidualizmu sterowanego przez wpływowe media, a nie bardziej tradycyjne tożsamości wspólnotowe, narodowe czy ideowe.