Szlem w Caro
Holenderska wokalistka drugą płytą potwierdziła swój muzyczny talent
Wist, a potem kolejnych 13 lew, czyli 39-sekundowe wprowadzenie i 13 piosenek. Skoro holenderska wokalistka nazywa się Caroline Esmeralda van der Leeuw, a występuje jako Caro Emerald, to ufam, że brydżowe skojarzenie zostanie mi wybaczone. Tym bardziej że ten „muzyczny szlem" rozegrany jest po mistrzowsku! To druga studyjna płyta Caro. Debiutancka („Deleted Scenes from the Cutting Room Floor") ukazała się w 2010 r. i przez 27 tygodni okupowała pierwszą pozycję na holenderskiej liście „Album Top 100" i sprzedała się w Europie w ilości przekraczającej milion sztuk, co nie jest rzeczą aż tak znów niezwykłą, bo klasa i dobry smak zawsze były w cenie. W konserwatorium w Amsterdamie (skąd Caro pochodzi), zdobyła klasyczne wykształcenie jazzowe, występowała później w sześcioosobowej grupie wokalistek Les Elles oraz w orkiestrze Philharmonic Funk Foundation. Inspiracje czerpie z muzyki lat 40. i 50. ub. wieku i dokłada nowoczesne, współczesne brzmienia. Pomysł wydaje się prosty, ale jak dotąd jest jedyną, której udało się go z takim sukcesem zrealizować. Po raz pierwszy usłyszałem ją przed dwoma laty, przesłuchując znakomity koncertowy album „Live in Amsterdam". Najnowsza płyta bazuje na (nie tylko muzycznych) klimatach okresu od lat 20. do 60. Wiele tu świetnych piosenek – na czele z ociekającą jazzem „Coming Back As a Man", swingującą „Completely", mroczną „Black Valentine" czy promującym album hip-hopowym tangiem „Tangled Up". To naprawdę dobre rozdanie!
Caro Emerald
The Shocking Miss Emerald
The Shocking Miss Emerald