Mowa nienawiści
Wipler odchodzi z PiS" – rzuciła w poniedziałek znajoma swojej ulubionej ekspedientce w małym sklepiku w centrum Warszawy.
Brak logiki? No to jak określić działania Józefa Oleksego, który wydzwania do burmistrza warszawskiego Ursynowa, sterującego referendum za odwołaniem Hanny Gronkiewicz-Waltz? Guziałowi mówi, że „SLD w sprawie Hanny zachowuje się nierozsądnie" i on absolutnie odcina się od poczynań
Sojuszu. Chwilę później dzwoni do szefa warszawskiego SLD i przekonuje go, że ich „postawa jest mocno OK i powinni tak trzymać dalej". Gdyby nie łysa pała Oleksego, można by zaryzykować, że jest punkowcem z Sex Pistols, którzy zarobili krocie na haśle „Cash from Chaos".
A propos chaosu i zadym. W życie weszła ustawa, dzięki której nieradząca sobie z tłumem policja będzie mogła zatrudnić do jego pacyfikacji wojsko. W tym samym czasie Donald Tusk udzielił wywiadu, w którym stwierdził: „Nie oddam Polski bez walki". Przypadek? Nie sadzę;)
Wszystkich, których przeraziła w tej chwili wizja wojny domowej, spieszę uspokoić. Mieliśmy już w historii kilku takich chojraków, co to nawet guzika od munduru oddać nie zamierzali. I co? Jak tylko zrobiło się nieco niespokojniej, dawali drapaka za granicę, aż się za nimi kurzyło. Przypominam to jedynie na wypadek, gdyby komuś umknęło, że Tusk zaczął przygotowania do miękkiego lądowania w Brukseli. Idąc więc tropem historycznych analogii, przyjąć można, że koniec jest blisko.
Koniec świata nastąpił na pewno dla fanek Wojciecha Fibaka. Choć w sumie nie do końca. Krótko przed planowaną rozprawą rozwodową mistrza polskiego tenisa redaktor naczelny „Wprost" Sylwester Latkowski, wstając z łóżka, potknął się o temat rozwiązłości bohatera europejskich salonów. Tak się tym zdenerwował, że postanowił ujawnić światu, jakim to złym człekiem jest ów Fibak. To zapewne przypadek, że żonie szukającej sposobów na ogolenie podstarzałego Casanovy tekst „Wprost" spadł jak z nieba. Podobnie jak przypadkiem dekadę temu zakopano pod dywan analogiczną historię dotyczącą Fibaka oskarżanego we Francji o sutenerstwo. Miał wtedy raić panny samemu Robertowi De Niro. Co ciekawe, broniono go wówczas podobnie jak nie tak dawno Romana Polańskiego: „wielka postać", „prywatne sprawy", „kto by nie chciał pójść do łóżka z gwiazdorem".
Polański powrócił zresztą ostatnio na tapetę za sprawą swoich wypowiedzi o antykoncepcji. „Sądzę, że trendy dążące do zrównania ze sobą mężczyzn i kobiet są czystym idiotyzmem" – powiedział reżyser, doprowadzając do szału postępową część naszych elit. Do czerwoności zaś rozgrzał je, dodając: „Pigułka [antykoncepcyjna] mocno zmieniła kobiety w naszych czasach, maskulinizując je". Nagle te same osoby, które wcześniej nie widziały nic zdrożnego w seksie z dzieckiem, zawyły jak oszalałe, a ci, którzy robili z Polańskiego zboczeńca, wciągnęli go na sztandary konserwatyzmu.
Cyrk, jaki się przy tej okazji wydarzył, porównać można chyba jedynie do ekwilibrystyki, jaką uprawiano po śmierci Raya Manzarka, klawiszowca The Doors. Na jednym z prawicowych portali poświęcono mu sążnisty artykuł, ale szerokim łukiem ominięto w nim temat narkotyków, które były punktem wyjścia sukcesu Morrisona i spółki. Bo jak by to wyglądało, gdyby obok reklam Radia Maryja pojawił się tekst: „Bóg nie był nam potrzebny, mieliśmy LSD"?