Pozory biurokracji
W polskich realiach większość administracji państwowej i samorządowej to urzędy pracy pozorowanej, nastawione głównie na obsługę innych urzędów, a nie mieszkańców. Jeśli przychodzi się do urzędu, to jedyne, o czym myśli biurokrata za biurkiem, to aby za petentem jak najszybciej zamknęły się drzwi, by on miał za tym swoim biurkiem święty spokój i czas na własne sprawy.
Byłem przez rok naczelnikiem wydziału w jednym z licznych urzędów w Warszawie. Jak przychodziłem do „pracy" punktualnie, podpisywałem się na liście obecności i wychodziłem po 8 godzinach, a przez ten czas siedziałem bezproduktywnie, byłem dobrze oceniany i nikt się mnie nie czepiał, nawet otrzymywałem nagrody. Jak tylko coś zrobiłem, podjąłem jakąś decyzję albo zawarłem umowę (co było celem wydziału, którym kierowałem), miałem od razu kilka kontroli z różnych innych urzędów, z których każda sprawdzała wyłącznie stronę formalną. Osobom kontrolującym nie chodziło zupełnie o to, czy przedmiotowa decyzja ma sens ekonomiczny, społeczny czy jakikolwiek inny, ale czy przy jej wydawaniu nie zostały naruszone jakieś przepisy. A ponieważ przepisów było mnóstwo, niektóre były wzajemnie sprzeczne i nikt ich w pełni nie znał, dochodziło do sytuacji absurdalnych, nierzadko w swym absurdzie wręcz komicznych. Po roku życia w coraz bardziej schizofrenicznej rzeczywistości miałem dość i się zwolniłem.
Administrację w Polsce tworzy się nie po to, by służyła obywatelom, ale dlatego, że biurokraci to najlepsza baza dla polityków. Dlatego każda kolejna ekipa rządząca deklaruje, że ograniczy administrację, zrobi ją przejrzystą i przystępną, zmniejszy samowolę urzędników, i każda postępuje dokładnie odwrotnie. Urzędnicy z rodzinami to 100-proc. elektorat. Nawet jeśli nienawidzą aktualnej ekipy rządzącej, to pójdą na wybory i zagłosują na nią, bo wiedzą, że jak władzę przejmie inna opcja, to oni stracą swoje posady, niezależnie od tego, czy są dobrzy w tym, co robią, czy źli. Wszak każdy chce mieć na posadach w podległych sobie strukturach swoich ludzi. Dlatego armia biurokratów-nierobów w Polsce jest wielokrotnie liczniejsza niż siły zbrojne i policja razem wzięte. Teoretycznie wymaga się od nich kwalifikacji, wiedzy itp., ale powszechnie wiadomo, że najważniejsza jest przynależność do określonej opcji politycznej i odpowiednie kontakty. Dlatego w wielu miastach, a na pewno w Warszawie, jest niemała grupa ludzi, którzy „z zawodu" są burmistrzami, dyrektorami wydziałów urzędu i nieważne jest, czy merytorycznie zajmują się zdrowiem, infrastrukturą czy bezpieczeństwem. W żaden sposób nie odpowiadają wszak za swoje decyzje, w przypadku rażących błędów co najwyżej zostaną przeniesieni na inne, często wcale nie gorsze stanowisko. Ukarani mogą zostać nie za złą pracę, ale za brak lojalności. Dlatego też w Warszawie jest 480 radnych.
Przykładem niekompetencji i szkodliwości biurokracji może być to, że w Polsce nie jest problemem cokolwiek wybudować, problemem jest „przepchnięcie" dokumentacji budowlanej przez liczne urzędy. Odpowiadałem za inwestycje w dużym koncernie paliwowym i stacje paliw budowałem 6–8 miesięcy, ale uzyskanie pozwolenia na budowę zajmowało mi 2–3 lata, i to jak nie było protestów.
Większość wymaganej przez urzędy dokumentacji niczemu nie służyła i w praktyce nie była do niczego potrzebna. Nikt też jej nie analizował, ale musiała powstać, bo ktoś tak sobie wymyślił. Często tzw. odbiory budowlane trwały dłużej niż sama budowa. Raz, gdy udowodniłem urzędnikowi, że nie zna materii, za którą odpowiada, i nie ma racji w swoich żądaniach, usłyszałem: „Chce pan mieć rację czy chce pan załatwić sprawę?". Komentarz jest zbędny. Tryb skargowy przewidziany przez KPA jest bez sensu, bo i tak na skargę prawie zawsze odpowiada ten, na którego się skarżymy, chociaż pod odpowiedzią podpisuje się kto inny.
Już od dawna polska administracja działa według klasycznych zasad teorii Parkinsona i widocznie politykom o to chodzi. Dlatego stawiam tezę, że jeśli Polska kiedyś upadnie, to przez samowolę i niekompetencję polityków i będących ich bazą urzędników, podobnie jak w XVIII w. upadła przez samowolę i sobiepaństwo szlachty.