Mistrzostwa Polski Sommelierów
W poprzednim wydaniu „Uważam Rze" w skrócie opisałem tytułowe wydarzenie. Moim zdaniem formuła mistrzostw jest trochę wypaczona.
Konkurs – poza oczywistą częścią teoretyczną, która sprawdza wiedzę winiarską – składa się również z części praktycznej, która jest, delikatnie mówiąc, kontrowersyjna. A dokładnie dwa jej elementy: dobór wina do potraw i rozpoznawanie degustowanych win. Brzmi banalnie, ale diabeł tkwi w szczegółach. W tym roku zadaniem finalistów był np. dobór wina do jeżowca z żółtkiem confit i marmoladą z pomidorów podanego z ziołowym croutons – kompozycja, którą z pewnością znajdziemy w menu większości restauracji. Intrygujący był również deser – mus z Valrhona Guanaja, emulsja z orzechów macadamia, pianka z sycylijskiej pomarańczy, tuil fiołkowo-orzechowy. Jak dla mnie menu trochę oderwane od rzeczywistości (ciekawe, czy oceniające sommerlierów jury próbowało w przeszłości tych potraw, przy okazji sprawdzając ich smak w zestawieniu z różnymi winami?).
Do degustacji były dwa wina. Jedno udające ten trunek, a mianowicie wino zrobione z pomarańczy, a nie winogron, które tylko jeden z finalistów określił, że nie jest winem. Drugie młode sycilijskie nero d'avola, które zostało m.in. rozpoznane jako ponaddziesięcioletnia rioja. Ogólnie żaden z kandydatów na mistrza nie był w stanie rozpoznać degustowanych win i destylatów. Nie ma w tym ich winy, degustacja w ciemno przy takim doborze trunków to w zasadzie gra w totka – w tym drugim przypadku wygrana bardziej cieszy. Sommelier powinien być w stanie rozpoznać wina powszechnie znane, a nie wymysł jury, dobrany na zasadzie „oby tylko nikt nie zgadł, co degustuje".