
Na co idzie nasze 100 mln
Wkrótce Warszawa będzie gościć superdrogi szczyt klimatyczny ONZ. Politycy będą straszyć globalnym ociepleniem, które okazało się fikcją
Lepiej by było, gdyby Stadion Narodowy stał pusty lub został rozebrany. Przynosiłby wówczas mniejsze straty. Właśnie okazało się, że piłkarska arena, która zasłynęła jako gigantyczny basen podczas niedoszłego meczu z Anglią, będzie gościła uczestników dorocznej konferencji klimatycznej COP 19 pod egidą Organizacji Narodów Zjednoczonych. Od 11 do 21 listopada będą na niej debatować międzynarodowi politycy.
Już zacierają ręce
Główny gospodarz obrad – Ministerstwo Środowiska – zgodziło się przeznaczyć na ten cel 100 mln złotych. Niewykluczone, że koszty imprezy będą dużo wyższe. Ostatnie tego typu konferencje w Meksyku i RPA kosztowały ponad 100 mln dolarów, a Francuzi, którzy zamierzają zorganizować szczyt w 2015 r., zarezerwowali 150 mln euro. Nie zdziwmy się więc, że wkrótce usłyszymy o kolejnych podwyżkach podatków, bo okaże się, że biurokraci wydali znacznie więcej, niż się spodziewali.
Wszyscy podłączeni do urzędniczej machiny zacierają lepkie ręce. Producenci papieru, drukarze, firmy PR, organizatorzy konferencji, tłumacze, hotelarze, restauratorzy, firmy transportowe i właściciele agencji towarzyskich cieszą się, że będą mogli wycisnąć z konferencji, ile się da. Wiadomo, gdy płaci podatnik, w zasadzie nie liczą się koszty, prawa rynku przestają działać, a oferenci zawyżają ceny ponad granice rozsądku. Politycy wydają przecież cudze pieniądze.
Najbardziej cieszą się właściciele sieci hoteli. Szacuje się, że do Warszawy przyjedzie nawet 16 tys. delegatów, naturalnie 99,9 proc. tych ludzi mogłoby spokojnie zostać w domach, bo nie wniesie do historii walki z wiatrakami nic poza kilkoma banalnymi sloganami typu: „Coś trzeba zrobić, bo jak nie, to będzie koniec świata". Taka ilość uczestników wywindowała już ceny miejsc noclegowych, które są nawet kilkakrotnie wyższe niż normalnie. Nocleg w Warszawie w dniach konferencji będzie kosztował od 70 do 400 euro.
Obrady będą się toczyły także w historycznym Pałacu Kultury i Nauki, który bardziej oddaje ich atmosferę. Lewacy znów mogą się poczuć jak u siebie. Przewidziane są także spotkania robocze tydzień przed oficjalnym rozpoczęciem, czyli 4–10 listopada. Warszawę odwiedzi nawet sam prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama. Hotelarze spodziewają się 100-procentowego obłożenia, podczas gdy zwykle w listopadzie mogą liczyć z reguły na rezerwację 50 proc. wolnych pokoi.
Co takiego będzie się działo, że do stolicy przyjedzie aż tylu znamienitych gości? Dyplomaci przyznają z rozbrajającą szczerością, że nic. Nowy dokument o walce ze zmianami klimatu ma zostać uchwalony w 2020 r. Aby tak się stało, musi zostać podpisany najwcześniej w 2015 r., czyli podczas spotkania we Francji. Czy Polskę stać więc, aby w czasach kryzysu finansowego ponosić koszty imprezy, która nie wniesie absolutnie nic?
Niekorzystne zapisy
Według Krajowej Izby Gospodarczej koszty unijnej polityki klimatycznej będą wynosiły dla polskiej gospodarki 5 mld zł rocznie w 2015 r., a od 2030 r. wzrosną do horrendalnej kwoty 22 mld zł rocznie. To ponad połowa zysku całego rodzimego przemysłu z 2009 r., który wyniósł 40 mld zł. Gdyby się okazało, że organizacja tego rodzaju imprezy za 100 mln zł spowoduje, że w polityce klimatycznej dokona się radykalny zwrot pozwalający zaoszczędzić naszemu krajowi kilkaset miliardów złotych, byłaby to świetna inwestycja. Sęk w tym, że Polska biernie dostosowuje się do poprawności politycznej narzucanej przez Brukselę, zamiast forsować zmianę przepisów dyskryminujących gospodarki oparte na energii uzyskiwanej ze spalania paliw kopalnych, czyli takie jak nasza.
W czerwcu mieliśmy przedsmak tego, co stanie się podczas COP-19. Konferencja klimatyczna ONZ w Bonn, poprzedzająca wydarzenia warszawskie, okazała się kolejnym fiaskiem, bo zgromadzonym nie udało się wypracować wspólnego stanowiska. Największą rolę odegrała tam Rosja, która wspólnie z Ukrainą i Białorusią zablokowała powstanie nowych instrumentów subsydiarnych, będących podstawą dokumentu, który ma być podpisany za dwa lata w Paryżu. Konsumenci energii mogą być nieświadomi, że podjęcie kolejnych radykalnych rozwiązań podsuwanych politykom przez skrajnych ekologów zawdzięczają właśnie sprzeciwom wyżej wymienionych krajów, a wcześniej – Boliwii, Wenezueli czy Indii.