Wina w dyskontach
Atak był zdecydowany, na dyskontowych półkach z winami jako tzw. szarża pojawiło się sławne barolo w cenie tak niskiej, że wręcz nieprzyzwoitej. Od klasycznego barolo dzieliła go przepaść porównywalna do tej, jaka dzieli zwycięzcę maratonu od ostatniego uczestnika tego biegu, którym kiedyś chciałbym być.
Ruch ze strony dyskontu był przemyślany, winiarska brać zawrzała i zaczęła zwracać uwagę na to, co pojawia się na sieciowych półkach. Winiarskie blogi ożyły, opisując wszystko, co ma korek i można kupić za kilkanaście lub nawet kilka złotych. Dyskonty ruszyły do ataku, sprowadzając nowe wina i oferując je w niezwykłych cenach. Zainwestowały również w odpowiednią oprawę, a jedna z dyskontowych sieci powierzyła wybór win byłemu mistrzowi Polski sommelierów.
Czy to wszystko oznacza, że w dyskontach możemy kupić rewelacyjne wina? Niestety nie, to czysty marketing. Zostaliśmy trochę nabici w butelkę, a zakup możemy porównać z ruletką, niestety bardziej rosyjską niż tą z Monte Carlo. Dobrej winnicy nie zależy na sprzedaży win do dyskontu, przez co skazane są one na zakup wina od spółdzielni lub dużych hurtowników. Wyznacznikiem jest cena, w nowych kolekcjach z reguły pojawia się jakaś perełka, której zakup, ze względu na dostępne ilości, graniczy z cudem. Pozostałe wina są pijalne i polecane przez winiarskich blogerów jako wino na grilla, z tym że warto kupić od razu kilka butelek, wtedy szansa, że któreś z nich nie będzie korkowe (zepsute) proporcjonalnie rośnie. Moim zdaniem z zakupem wina w dyskoncie jest trochę jak z filozoficzną miłością (jest gdzie, jest z kim, ale po co?).