Lewica smoleńska
Wywiad z Agatą Czarnacką, redaktor naczelną portalu Lewica24.pl
Jest pani określana mianem „młodej piersi lewicy"...
Proszę się tak do mnie nie zwracać. Tak nie można mówić do kobiet. To seksistowskie.
Przedstawicielka młodej lewicy... i twórczyni określenia „lewica smoleńska".
Młoda lewica... właściwie nie używamy tego sformułowania. Wszyscy wiemy, że działalność lewicowa to jest sytuacja, na którą właściwie stać głównie osoby młode.
Bogate?
Skoro pan tak mówi. Na pewno tak jest w tym kraju, w którym poglądy lewicowe są jeszcze bardziej problematyczne niż problemy smoleńskie. I proszę nie protestować: dla mnie poglądy lewicowe nie są tożsame z postawą Donalda Tuska. To raczej sprzeciw wobec postawy Donalda Tuska od lewej strony.
Przyznam, że pierwszy raz słyszę takie określenie działań Tuska
Prawica dosyć często nazywa go „lewicowcem".
Otworzyła pani puszkę Pandory, mówiąc o lewicy smoleńskiej, o Smoleńsku w połączeniu z lewicą, co wcześniej wydawało się abstrakcją.
Umówmy się – to nie jest do końca tak, że pierwsza otworzyłam tę puszkę Pandory czy wprowadziłam ten temat. Być może pierwsza byłam w stanie wprowadzić ten termin na szersze wody. I absolutnie nie chciałabym sobie przywłaszczać zaszczytu autorstwa tego pojęcia, aczkolwiek w moim przekonaniu to, jak ja go używam, troszeczkę odbiega od pierwotnego zamysłu autorów „Nowych Peryferii", którzy napisali wspólnie tekst „Smoleńsk, kurwa!", gdzie upominali się o wyjaśnienie przyczyn tragedii smoleńskiej. I pokazywali, w jak w kiepskim świetle ta tragedia oraz reakcja rządu na nią ten rząd stawiają.
Czemu dopiero teraz? Minęły trzy lata.
Bliższe przyjrzenie się tej problematyce przy okazji apogeum, jakie tematyka smoleńska osiągnęła w marcu i kwietniu tego roku, kazało mi się zastanowić, czy przypadkiem nie jestem świadkiem czegoś, co mocno przypomina kwestię żydowską w Niemczech w latach 30. Rzeczywiście podzielono społeczeństwo na dwie części. Rzeczywiście jedna z tych części była przedstawiana w kategoriach szkodników i wariatów.
Mówimy teraz o PiS, tak?
Nie, nie mówimy o PiS. Mówimy o czymś, co nazywa się dosyć często ludem smoleńskim, którego skład – jak się okazało – dla nikogo nie jest jasny. Ludzie, którzy się tym sformułowaniem posługują, nie mają wcale ujednoliconej definicji.
Używane jest jako bicz. Oszołomy, lud smoleński, ciemnogród, wsteczniacy...
Tak jest. W rezultacie się okazało, że ludem smoleńskim jest praktycznie każdy, kto krytykuje rząd. I moja „lewica smoleńska" była przede wszystkim głębokim protestem przeciwko takiemu przebudowywaniu społeczeństwa, jakiego opis można znaleźć w tekstach o rasizmie Michela Foucaulta czy też – tym razem w sensie pozytywnym – w poradach, jak uprawiać politykę, przedstawianych przez faszystowskiego prawnika Carla Schmitta, doradcę NSDAP. Kiedy zaczęłam zdawać sobie sprawę, że jesteśmy na równi pochyłej i rzeczywiście tworzymy kastę podludzi, uznałam, że trzeba zacząć o tym mówić.
Ale przecież to nie jest nic nowego. Przecież jest podział na ludzi mądrych, ciemnych, niewykształconych, wykształconych...
Nie, tutaj dochodziło do tego bez względu na to, jakie ktoś miał stopnie naukowe. Jeżeli pytał o Smoleńsk, to był zaliczany nawet nie do grona oszołomów... Dla mnie bardzo ważne było, że dokonało się pewne przesunięcie. Już nie oszołomy, tylko szkodnicy. Ludzie, którzy szkodzą państwu.
Ale przecież to samo było za rządów PiS, kiedy nawet największe autorytety naukowe, które opowiedziały po stronie Kaczyńskiego, były wyrzucane poza nawias „ludzi rozsądnych".
Wtedy wiedzieliśmy, że chodzi przede wszystkim o kwestie lustracyjne. Pracowałam w rządzie Marka Belki, byłam administratorem strony pełnomocniczki rządu do spraw równego statusu kobiet i mężczyzn Magdaleny Środy. Widziałam, jak drastyczna była w istocie polityka wewnętrzna i polityka administracyjna rządu, który przyszedł po Belce.