Śmieciowa biurokracja
Rezultat tzw. śmieciowej rewolucji można streścić nieśmiertelną puentą z monologu Jana Pietrzaka: chcieli dobrze, wyszło jak zawsze
W moim mieście zmieni się tylko jedno: mieszkańcy za wywóz odpadów będą płacili dwukrotnie więcej. Same odpady będą nadal wywożone na komunalne wysypisko i wrzucane do wspólnych kwater. I nie chodzi tutaj tylko o fakt, że przygotowania do segregacji – zarówno logistyczne, jak i w równie ważnej sferze edukacyjnej – są jeszcze głęboko w lesie. Nawet gdyby nastąpił cud i mieszkańcy zaczęli karnie segregować odpady, to w województwie po prostu nie ma spalarni, kompostowni ani innych nowoczesnych zakładów utylizacyjnych, które mogłyby je przyjąć i przerobić.
W zamyśle twórców nowej ustawy śmieciowej obywatele powinni kredytować budowę nowoczesnych segregatorni, kompostowni, spalarni – bo wyższe opłaty, jakie ponosić będzie każdy z nas od 1 lipca, mają być przeznaczone przez gminy właśnie na takie inwestycje. To idea zupełnie oderwana od ekonomii. Bo jeżeli segregacja i odzysk odpadów się opłacają, to w odpowiednie instalacje i technologie powinny inwestować firmy, które potem na tym interesie zarobią. Jeżeli segregować i odzyskiwać się nie opłaca, to zakopujmy śmieci dalej w wielkich dołach. Jeśli zaś jest to nieopłacalne, ale pożądane ze względów ekologicznych i społecznych, to pieniądze na inwestycje trzeba znaleźć w już istniejących budżetach, a nie obciążać obywateli kolejnym ukrytym podatkiem.
Jestem głęboko przekonany, że odzysk odpadów jest opłacalny. Przekonują o tym każdego z nas dziesiątki śmietnikowych szperaczy, którzy codziennie w miejskich kontenerach dokonują segregacji, wydobywając z gór śmieci metale, ale także makulaturę i butelki PET. Ta działalność jest opłacalna zapewne z jednej podstawowej przyczyny: odbywa się de facto w szarej strefie. Bez zakładania firm, bez spełniania biurokratycznych wymogów, bez płacenia podatków. W tym sensie przypomina nieco pracę poszukiwaczy złota na Dzikim Zachodzie – co szperacz znajdzie, zanosi do punktu skupu.
Podejrzewam, że taka sama działalność może przestać być opłacalna, gdyby miała być prowadzona przez podmioty gospodarcze. A więc co zrobić? Zapewnić dofinansowanie z kieszeni obywateli, którzy od lipca w wielu miastach będą musieli płacić za wywóz odpadów nawet dwukrotnie więcej. Najgorsze, że obywatele w pierwszej kolejności dofinansują rozrost biurokracji. Bo gminy, które przejęły gospodarkę odpadami, najczęściej reagowały w wyćwiczony przez lata sposób: dostaliśmy nowe zadanie, więc musimy zatrudnić nowych urzędników, którzy będą obsługiwali cały ten śmieciowy majdan.