Cud, który przeraził władzę
W lipcu 1949 r. na obrazie Matki Boskiej w katedrze lubelskiej wierni dostrzegli łzę. Dla komunistów była to okazja do walki z Kościołem
Trzeci lipca 1949 r. był pierwszą niedzielą Piotra Kałwy jako nowego biskupa diecezji lubelskiej, która od prawie roku nie miała pasterza. Podczas sumy w katedrze biskup dokonał uroczystego aktu poświęcenia diecezji Niepokalanemu Sercu Maryi. Nie było wówczas typowego ingresu i jego całej medialno-propagandowej oprawy ani lewicowych mediów, które uznałyby to za wydarzenie szczególnej rangi, jak kilkadziesiąt lat później, gdy pasterstwo w Lublinie obejmował arcybiskup Józef Życiński. Powojenna rzeczywistość, kształtowana przez biedę, puste półki w sklepach, donosicielstwo i partyjną agitację, była bardzo smutna. Należało mieć baczenie na to, co się mówi i do kogo. Symbole religijne i jakiekolwiek związki z Kościołem katolickim były nie na miejscu, więc lepiej było nie obnosić się z religijnością. Od kilku miesięcy dawało się wyraźnie odczuć, że władza szuka wroga w Kościele. Jednak tamtej niedzieli w katedrze było tak jak zawsze. Wierni modlili się przed obrazem Matki Boskiej – kopii cudownej Pani Jasnogórskiej. Dochodziła godz. 16, gdy siostra Barbara Sadowska ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo pod prawym okiem Matki Boskiej dostrzegła łzę i natychmiast powiedziała o tym kościelnemu. Ten, z początku sceptyczny, pobiegł z nowiną do wikariusza Józefa Malca, a ksiądz postanowił poinformować o cudzie biskupa Kałwę. Na widok łzy w oku Maryi wierni padli na kolana, modlili się i wznosili śpiewy. Wieść szybko rozniosła się po mieście i wieczorem tłum wylewał się poza mury katedry. Ale to był dopiero początek tego, co miało się jeszcze wydarzyć.
Łza uruchomiła lawinę
Biskup Kałwa zwołał księży na naradę. Początkowo przypuszczali, że łza na obrazie może być naciekiem wilgoci. Wydawało się to racjonalne, zwłaszcza że w katedrze trwał remont po zniszczeniach wojennych. Jednak gdy późnym wieczorem w obecności księży z kurii zdjęto obraz ze ściany, po wilgoci nie było już śladu. Księża powołali więc specjalną komisję do zbadania sprawy. Wiarygodność cudu oceniali m.in. prawnik, malarka, konserwator zabytków, naukowiec z Wydziału Lekarskiego UMCS, chemik oraz duchowni. W obecności biskupa Kalwy i współpracownika UB o pseudonimie 24 za pomocą najprostszych odczynników zbadano skład próbek pobranych z obrazu. Stwierdzono jedynie, że substancja nie jest krwią ani łzami, ale może mieć pochodzenie limfatyczne. Dwa dni później biskup Kałwa napisał w liście do wiernych, że prace komisji nie dają wystarczających podstaw, by uznać zdarzenie za cudowne, i zaapelował, by powstrzymali się od przyjazdu do lubelskiej katedry. Bez skutku. O „cudzie" było już wtedy głośno w całym kraju i za granicą – informowała o nim nawet brytyjska BBC. Do Lublina zjeżdżali wierni z całej Polski. Tysiące rozemocjonowanych ludzi, którzy wznosili gorące modły do obrazu, nie potrzebowały ani badań, ani oficjalnego stanowiska Kościoła. Dla nich łza była prawdziwym znakiem Boga, materialnym wyrazem jego obecności. Atmosfera cudu ogarnęła zresztą całe miasto. Nie było mowy o normalnej pracy, każdy przeżywał cud z katedry. Rozchodziły się informacje o rzekomych uzdrowieniach. Opowiadano o sparaliżowanych, którzy zaczęli chodzić, i o odzyskujących wzrok niewidomych. Zdarzały się nawrócenia. Ludzie tłumnie szli do spowiedzi i godzinami się modlili. Do Lublina ściągały też pielgrzymki ze wszystkich stron kraju, a tłum w rejonie katedry musiała koordynować kościelna służba porządkowa. Ale i to nie wystarczyło, bo 10–12 lipca było tam nawet do 50 tys. ludzi. 13 lipca, tuż przed świtem, w tłumie rozległ się krzyk: „Ludzie, kościół się wali! Uciekajcie!". Wiele wskazuje na to, że krzyczał jeden z tajnych współpracowników UB. Wybuchła panika i wiele osób zostało rannych. Helena Rabczuk, młoda dziewczyna z okolic Włodawy, została stratowana przez wycofujących się wiernych i kilka dni później zmarła w szpitalu.