Wojna o naszą kasę
Grab zagrabione – to hasło bolszewików, którzy w ten sposób usprawiedliwiali bandyckie napady na kapitalistów lub innych wyzyskiwaczy.
Podobna zasada przyświeca dziś premierowi Tuskowi i wicepremierowi Rostowskiemu, którzy chcą nacjonalizacji otwartych funduszy emerytalnych. Lobby towarzystw emerytalnych wzywa Polaków, aby bronili swoich pieniędzy, chociaż jeszcze pięć lat temu to samo lobby chciało przepchnąć ustawę de facto wywłaszczającą Polaków z prawa własności funduszy zgromadzonych w OFE, tyle że na swoją rzecz. Zamierzam więc usiąść wygodnie na kanapie z popcornem w ręku i spokojnie zobaczyć, kto wygra tę batalię. Oglądanie tego starcia to jak mecz Rosja – Niemcy, nie ma komu kibicować.
Oczywiście z punktu widzenia państwa dziś nacjonalizacja OFE jest konieczna. Problem w tym, że nie rozwiązuje podstawowego problemu, jakim jest bankructwo obecnego systemu ubezpieczeń społecznych. Tusk i Rostowski nie traktują przejęcia OFE jako wstępu do prawdziwej reformy, tylko jako doraźny sposób zasypania dziury budżetowej. A potem? A co ich obchodzi, co będzie potem.
Ci, którzy mają dziś 20, 30, 40 lat, mogą być pewni, że nie otrzymają od państwa innej emerytury niż odpowiadająca zasiłkowi z opieki społecznej. Nie da się podnieść podatków, aby zasypać dziurę finansową powstałą w wyniku katastrofy demograficznej. Ludzie zwyczajnie zagłosują nogami i przeniosą się do przyjaźniejszych systemów podatkowych. Donald Tusk i Jacek Rostowski doskonale to wiedzą, ale ponieważ są politykami, nie mają zamiaru tego ogłosić. Optymalne z ich punktu widzenia rozwiązanie jest takie, że oddają władzę, gdy problem niewypłacalności ZUS nie będzie ich zmartwieniem. Tymczasem główną przyczyną 14-procentowego bezrobocia w Polsce jest właśnie haniebne opodatkowanie pracy, sięgające dziś 80 proc. płacy. Dlatego duża część młodych ludzi, kiedy ma wybór pomiędzy etatem a tzw. umową śmieciową, woli to drugie, bo daje to więcej pieniędzy do ręki, a każdy, kto ma odrobinę oleju w głowie, wie, że najlepszy filar emerytalny to własna kieszeń i dzieci, oczywiście.
Ale te ostatnie pod rządami III RP są coraz częściej dobrem luksusowym. W Polsce na 100 tys. rodzin na świat przychodzi tysiąc dzieci. W polskich rodzinach na Wyspach Brytyjskich – 2,5 tysiąca. Te dane są najlepszym komentarzem do jakości naszej władzy.