Przekręt 20-lecia
Dowiedz się, dlaczego nie dostaniesz swoich pieniędzy z OFE
Przekręt drugi: opłaty
Aby zrozumieć, dlaczego można nazywać pseudoreformę z 1999 r. przekrętem, trzeba się przyjrzeć jej założeniom. Do OFE wypłynęło od początku reformy ok. 200 mld zł. Dziś wraz z zyskami z inwestycji jest tam ponad 270 mld zł. Za zarządzanie tymi pieniędzmi pobierano horrendalne opłaty, sięgające przez pierwsze pięć lat nawet 10 proc. składek. Dla porównania: dobrowolne fundusze inwestycyjne, a więc takie, w których w każdej chwili możemy przestać oszczędzać, pobierają od 0,5 proc. do 4 proc. W wypadku OFE zarządzający mają pewność, że ich klient – o ile nie straci pracy – składki będzie płacił. Dlaczego więc zgodzono się na horrendalne prowizje?
Od 1 stycznia 2010 r. maksymalna stawka pobierana od składki to 3,5 proc. Wciąż dużo, ale znacznie mniej. Pokazuje to skalę nadużycia dopuszczoną ustawą z 1999 r. – Mniej więcej 18 mld prywatnych pieniędzy zostało przez OFE przejedzonych – oszacował Leszek Miller.
Co więcej, 60 proc. środków kierowanych do OFE zgodnie z prawem trzeba lokować w tzw. bezpiecznych papierach, czyli polskich państwowych obligacjach lub bonach. – Trudno takie zakupy nazywać zarządzaniem – zauważa prof. Gwiazdowski. Tak naprawdę można więc zarządzać 40 proc. składki.
99 proc. funduszy inwestycyjnych (wyjątkiem jest fundusz Warrena Buffetta) przegrywa z rynkiem, czyli osiąga gorsze wyniki niż indeksy giełdowe grupujące największe spółki. W praktyce oznacza to, że zamiast pomnażać fundusze, dając pieniądze specom od zarządzania, należy kupować akcje spółek z indeksu giełdowego. W dłuższym okresie (kilkunastu lat) zawsze wyjdzie się na tym lepiej niż na powierzaniu pieniędzy specom od inwestycji. „Wall Street to jedyne miejsce na świecie, gdzie ludzie, którzy jeżdżą do pracy metrem, doradzają tym, którzy jeżdżą rolls-royce'ami" – wykpiwał ten paradoks Warren Buffett. Ludziom trudno jednak zrozumieć, bo skoro są lepsi i gorsi lekarze czy szewcy, to muszą być również lepsi i gorsi zarządzający pieniędzmi.
Gdyby więc twórcom reformy emerytalnej zależało na przyszłych emerytach, utworzyliby państwowy OFE inwestujący w warszawski indeks giełdowy (WIG) i pobierający minimalną opłatę za zarządzanie (0,5 proc. do 1 proc.). W taki właśnie sposób ZUS inwestuje składki emerytalne z tzw. rezerwy demograficznej. Pobiera za to 100 (słownie: sto) razy mniejsze opłaty niż OFE. Prowizje OFE zmniejszają kapitał przyszłych emerytów o ok. 14 proc.!
Od 1999 r. inwestycja w WIG dała średniorocznie 7,7 proc. Najlepszy z funduszy – OFE ING – zarobił w tym czasie 7,2 proc. (według wyliczeń „Gazety Wyborczej"), a najgorszy – OFE Pocztylion – 6,22 proc. Ale od tego trzeba odjąć wspomniane horrendalne opłaty. Jest jak w popularnej reklamie: skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać? Ano trzeba, bo politycy zadbali o to, abyśmy nie mieli wyboru.
Przekręt trzeci: pompowanie wyników
W 1999 r., aby skłonić Polaków do wyboru OFE, pompowały one swoje wyniki przez nielegalne transakcje. Chodziło o stworzenie wrażenia, że kapitał kierowany do OFE będzie wzrastał 30–40 proc. rocznie.
Takie OFE, jak Orzeł, Ego, Bankowy, Norwich Union, potrafiły na starcie osiągać lepsze wyniki od indeksu warszawskiej giełdy, chociaż lokowały w akcjach maksymalnie 20 proc.
Pierwszym członkiem zarządu PTE, który odważył się publicznie ujawnić skandaliczne kulisy działalności niektórych towarzystw emerytalnych, był Ryszard Jach, wiceprezes PTE Skarbiec Emerytura, który już we wrześniu 1999 r. stwierdził, że „nikt nie mówi głośno, że uczestnicy funduszy są wprowadzani w błąd", i zaproponował, aby od zera liczyć stopy zwrotu dla inwestycji w OFE od 1 stycznia 2000 r. Wniosek ów oczywiście przepadł w głosowaniu w Izbie Gospodarczej PTE.
Według Jacha początkowe zwyżki wartości jednostek OFE były wynikiem manipulacji. – Przez łańcuszek pośredników fundusz kupował od swojego właściciela za 80 zł akcję spółki X, wartą już wtedy 100 zł. W ten sposób wykazywał 20-proc. zwrot z inwestycji – tłumaczy Jach. Oczywiście właściciel OFE nie tracił, bo fundusz zobowiązywał się, że np. za rok odsprzeda te papiery z większym upustem. „Wartość jednostki rozrachunkowej przestaje być poważnym kryterium oceny OFE" – komentował w maju 2000 r. Paweł Pelc, ówczesny wiceszef Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi. Jego urząd przyłapał wówczas jednego z dilerów OFE Commercial Union, który sprzedał papiery znacznie poniżej ich wartości.