Malbec czy tango?
Kontynuując argentyński wątek, oczywiście wybiorę malbeca. Niestety, szalę przeważyło moje drewniane ucho, a nie zachwyt nad uprawianym w Argentynie szczepem.
Tutejsze profesjonalne winiarstwo ma kilkunastoletnie doświadczenie. Teoretycznie nie powinno to być wyrocznią, ale w argentyńskich winach, nie tylko z flagowego szczepu, czuć brak historii. Moje główne zastrzeżenia to brak reguł wytwarzania wina. W zasadzie każdy robi, co chce, wykorzystując dowolnie określenia reserva czy gran reserva. Na konsumentach robi to oczywiście wrażenie, podobne do wielkości wgłębienia w dnie butelki. Niestety, często za etykietą reserva nie ukrywa się wybitne wino. To winiarz w Argentynie decyduje, kiedy umieści powyższy napis. Oczywiście oznacza to, że wino było w beczce, a dokładniej – miało kontakt z drewnem, czyli niekiedy pływały w nim tylko drewniane wióry, natomiast czy ta reakcja zachodziła przez rok czy miesiąc, to już wielka niewiadoma. Wskazówką powinien być rocznik wina. Reserva z 2012 r. jest już od kilku miesięcy dostępna na naszych półkach. Uwzględniając wcześniejsze o pół roku zbiory względem europejskich plantacji, to i tak zdecydowanie za wcześnie. Szukanie starszych win jest jednak dosyć ryzykowne, przynajmniej na naszym rynku. Wina z datą 2007 i 2008 nie zawsze oznaczają, że były dłużej trzymane w beczce. Są to często wina, które importer sprzedaje od kilku lat, niekiedy używając określeń w stylu, że wino jest już likierowe i będzie idealne do deserów, co po prostu oznacza, że należy je zwyczajnie wylać. A idąc z duchem czasu, powinienem napisać, że należy je zutylizować.