Bałtycki raj
Rok 2014 będzie przełomowy dla Łotwy. Od 1 stycznia ta niewielka republika stanie się 18. pełnoprawnym członkiem strefy euro. A dla zagranicznych inwestorów może być kolejnym rajem
Zamiast suszyć to bagno zwane rajami podatkowymi, powiększamy strefę euro o nowy" – grzmiał w niemieckim „Der Spiegel" oburzony ekspert Partii Zielonych Sven Giegold. Krajom starej Europy konkurencja nie w smak. Rynek jednak nie znosi pustki. Skoro upadł Cypr, z kolan powstaje Łotwa. Teraz bogaci Rosjanie będą mieli bliżej i taniej. Już od kilkunastu miesięcy depozyty oligarchów przenoszone są znad Morza Śródziemnego nad Morze Bałtyckie.
Po pierwsze: euro
W tegoroczne wakacje Łotysze mieli powody do świętowania, a mieszkańcy tego kraju wiedzą, jak się to robi. Upalne lato to wymarzona pora dla entuzjastów daczy. Gdy skończy się ciężki tydzień pracy, gna się nad jezioro. A wtedy – żyć, nie umierać! Muzyka z samochodu na cały regulator i strzelające korki z plastikowych dwulitrówek z piwem. Jak się nie cieszyć, skoro od nowego roku pieniądze same rozmnożą się w portfelu? Łat jest znacznie silniejszy od euro, więc nie ma siły – Łotysze będą mieli grubsze portfele. Jeśli ktoś zarabia 350 łatów, od nowego roku będzie dostawał prawie 500 euro. Może ceny wcale nie wzrosną tak jak w innych krajach – spekulują ludzie.
Dla przeciętnego mieszkańca może to oznaczać także koszmar ryzyka dewaluacji, tej realnej, która dotknęła wielu obywateli, a także tej wydumanej. Co kilka lat pojawia się fałszywa pogłoska o dewaluacji waluty, po której Łotysze szturmują kasy banków i kantorów, wymieniając oszczędności na dolary i euro. Po chwili się okazuje, że alarm był fałszywy. Teraz to się skończy, chyba że zbankrutuje cała strefa wspólnego pieniądza, co przecież także nie jest wykluczone.
Premier Łotwy Valdis Dombrovskis tak mówił o przyjęciu jego kraju do strefy euro: „Wierzymy, że to dobra wiadomość nie tylko dla Łotwy, ale także dla Europy i strefy euro". Łotysze liczą na przyciągnięcie nowych europejskich inwestycji, tak jak było w Estonii, gdy tamtejszą koronę zastąpiono w 2011 r. wspólną walutą. Tym samym recesja z lat 2008–2009 r. – gdy pękła bańka finansowa na rynku nieruchomości, PKB skurczył się o jedną czwartą, a bezrobocie sięgnęło 20 proc. – została ostatecznie pokonana.
Nie ma jednak nic za darmo. Łotwa będzie musiała płacić składkę do funduszu ratunkowego strefy euro, tzw. EMS (Europejski Mechanizm Stabilizacyjny). Minister finansów przyznał, że w ciągu pierwszych pięciu lat Łotwa zapłaci Brukseli z tytułu składek 200 mln euro, a potem dalsze 120 mln. Oszacowano także, że bezpośrednie koszty przyjęcia wspólnej waluty wyniosą prawie 115 mln euro, czyli 0,5 proc. PKB. Większość (100 mln euro) zapłacą podatnicy i przedsiębiorcy, państwo wyłoży bezpośrednio jedynie 14,5 mln euro: 4 mln na zmiany w systemach informatycznych, 2,5 mln na wymianę gotówki, 4 mln na monitoring cen na rynku, a w dalszej kolejności po kilka milionów na środki bezpieczeństwa i komunikację społeczną.
Warto zaznaczyć, że rząd w zasadzie narzucił społeczeństwu przyjęcie nowej waluty. Cały projekt przeprowadzono bez zbędnych z punktu widzenia elit konsultacji społecznych. Jak wykazywały sondaże, większość społeczeństwa była przeciwna nowemu pieniądzowi, obawiając się przede wszystkim wzrostu cen i spadku poziomu życia. Jeden z ostatnich sondaży, poprzedzający kluczowe decyzje na najwyższych szczeblach władzy, wykazywał, że aż 62 proc. mieszkańców kraju nie chciało przyjęcia euro. Dlatego opozycja oraz mniejszość rosyjska domagały się przeprowadzenia ogólnonarodowego referendum w sprawie euro.
Opozycję czy nacjonalistów można jeszcze zrozumieć (podobnie jak rządzących, którzy wzorem sąsiedniej Estonii dążą do jak najściślejszych związków z Brukselą kosztem rozluźnienia relacji z Moskwą), ale działania polityków reprezentujących zamieszkujących ten kraj Rosjan trzeba uznać za grę va banque.
Żegnaj, Nikozjo, witaj, Rygo!
Wydaje się, że nikomu bardziej niż Rosjanom nie zależało, aby Łotwa stała się członkiem strefy euro. Gdy na początku tego roku upadł cypryjski raj podatkowy, oligarchowie w panice się zastanawiali, gdzie ukryć swoje dochody. Walka z podejrzanymi terytoriami przybrała nieznane dotychczas rozmiary i w zasadzie dziś obserwujemy jej finał. Po uzgodnieniu z trojką Bank of Cyprus poinformował, że posiadacze depozytów powyżej 100 tys. euro stracą prawie 50 proc. tej sumy.