Czary-mary nad kuferkiem
Małżeństwo przedsiębiorców z Wilgi na Mazowszu zostało oszukane na 100 tys. euro. W kuferku, które zostawił im kontrahent, zamiast pieniędzy był pocięty papier
Handel z ciemnoskórymi przedsiębiorcami dla właścicieli fabryki butów miał być żyłą złota, a okazał się koszmarem. Zamiast zarobić, stracili dużo pieniędzy, zdrowia i nerwów. Nic nie wskazywało na to, że jeden telefon od mówiącego po rosyjsku biznesmena tak zmieni życie Ireny S., właścicielki zakładu produkującego obuwie w Wildze, turystyczno-rolniczej miejscowości 60 kilometrów na południowy wschód od Warszawy.
Zamawiają buty
– Dostałem kontakt od pani siostry. Jestem zainteresowany zakupem dużej partii obuwia – powiedział kobiecie. Ta zgodziła się spotkać z mężczyzną. Umówili się w warszawskim hotelu Victoria. Na Irenę S. czekało dwóch ciemnoskórych mężczyzn. Powiedzieli, że są biznesmenami z Gabonu. Chcieli kupić ponad 20 tys. par obuwia wartego 60 tys. euro. – To więcej niż roczna produkcja zakładu z Wilgi. Czarnoskórzy biznesmeni, aby się uwiarygodnić, pokazali pani Irenie jej własną wizytówkę. Dopiero później okazało się, że dostali ją od jednego z ciemnoskórych handlarzy z nieistniejącego już dziś Stadionu Dziesięciolecia w Warszawie. Podczas pierwszej rozmowy bizneswoman pokazała im wzory obuwia. – Ładne. Musimy je obejrzeć na żywo, a także samą fabrykę, by sprawdzić, czy te buty sprawdzą się w Afryce – powiedzieli. Koniecznie chcieli dokładnie poznać linie produkcyjne. Małżeństwo S. nie robiło problemów. Zaprosiło biznesmenów do Wilgi. Przyjechali, obejrzeli fabryczkę i byli nią wprost zachwyceni.
Małżeństwo biznesmenów zgodziło się wyprodukować buty na zamówienie Afrykańczyków. Ale chciało wcześniej dostać pieniądze – 102 tys. euro. – Po kilku spotkaniach strony uzgodniły, że kontrahenci przekażą Polakom taką sumę w gotówce – opowiada Krystyna Gołąbek, rzecznik siedleckiej prokuratury, która prowadzi śledztwo w sprawie przekrętu.
Na przekazanie gotówki umówili się w Novotelu przy warszawskim lotnisku na Okęciu. Tam przyjechała czarnoskóra kobieta, która wręczyła im oplombowaną pancerną kasetkę z elektronicznym szyfrowym zamkiem oraz zabezpieczoną przed stłuczeniem butelkę z jakimś płynem w środku. Przedsiębiorcy – tak jak się umówili ze swoimi kontrahentami – kuferek i tajemniczy płyn zabrali do domu. Butelkę, zgodnie z instrukcją, wstawili do lodówki.
Czarny papier i czarna magia
Dzień później do domu w Wildze przyjechał jeden z czarnoskórych. Otworzył kasetkę. – To jest ponad 400 tys. euro – powiedział. Ale małżeństwo zamiast gotówki zobaczyło papier wielkości banknotów. Był czarny jak węgiel.
– Te pieniądze są specjalnie zabezpieczone przed kradzieżą – tłumaczyli kontrahenci. – W Gabonie ludzie są zazdrośni o bogactwo, więc musieliśmy je jakoś chronić. Zaczarowaliśmy je – tłumaczył. Dodał, że euro trzeba teraz odbarwić. – Do tego potrzebna jest ta specjalna substancja – tłumaczył. I zabrał się za odbarwianie „zabezpieczonych" euro. Najpierw do garnka z wodą dodał specjalnej substancji, potem włożył tam kilka „czarnych euro". Następnie wyłożył je na folię aluminiową. Całość zawinął.
– Po jakimś czasie odwinął folię i w środku rzeczywiście były odbarwione banknoty – opowiada prokurator Gołąbek.
Dla pewności Danuta S. zaniosła je do kilku banków i kantorów. Wszędzie potwierdzono oryginalność gotówki. Operacja odbarwiania głównej partii gotówki miała się odbyć za kilka dni. – Ale potrzebujemy więcej płynu. Musimy go sprowadzić ze Szwajcarii – tłumaczyli ciemnoskórzy biznesmeni.
Na ten płyn chcieli pożyczyć pieniądze od polskiego małżeństwa. Blisko 20 tys. euro. Para jednak odmówiła. – To ściągniemy tańszy płyn, ale do odbarwiania potrzebne będą też „czyste banknoty" – zapowiedzieli przybysze z Afryki.
Po kilku dniach w Wildze odbył się kolejny pokaz odbarwiania, tym razem z użyciem „czystych pieniędzy". Operacja wyglądała bardzo podobnie jak wcześniej, tyle że do folii oprócz „czarnych euro" włożono też czyste.