
Kłamstwo inflacyjne
GUS podał, że w czerwcu odnotowano najniższy poziom inflacji w historii III RP (0,2 proc.). Brzmi pięknie, ale to nieprawda
Dotychczas poświęciliśmy wiele uwagi rozpatrywaniu tego, co państwo uważa za inflację, lecz stosunkowo niewiele powiedzieliśmy o tym, czym inflacja jest tak naprawdę. Amerykański ekonomista Murray Rothbard stwierdził zwięźle, że inflacja to każde sztuczne zwiększenie podaży pieniądza poza jego faktyczne zasoby. Mówiąc nieco prostszym językiem, inflacja polega na wpuszczeniu w obieg większej liczby banknotów lub też udzieleniu większej liczby pożyczek, niż pozwalają na to realne zasoby złota, srebra czy też innych cennych kruszców.
W XIX w. w wielu krajach świata funkcjonowała tzw. wolna bankowość, tj. pozbawiona państwowego banku centralnego i jego przepisów o rezerwach cząstkowych, a druk banknotów ściśle odpowiadał realnym rezerwom złota, które obywatele mogli zabrać z banku na żądanie. Tak było chociażby w Szwajcarii w latach 1834–1907 czy też w Stanach Zjednoczonych w latach 1837–1861. Inflacja była wówczas marginalna, a o wiele bardziej częsta była deflacja, czyli zjawisko spadku cen. To właśnie wtedy świat przeżywał okres wielkiej prosperity, a ludzkość wspięła się na wyżyny swojego rozwoju. Żyjemy w cywilizacji, która szczęśliwie wciąż wprowadza wiele innowacji technologicznych ułatwiających produkcję, dlatego także i dziś naturalnym zjawiskiem powinna być deflacja. Jesteśmy w stanie produkować coraz więcej, coraz szybciej i coraz taniej, a mimo to za sprawą państwa i jego banku centralnego siła nabywcza pieniądza nieustannie spada. Dlaczego?
Stwierdzenie, że inflacja to najlepiej zakamuflowany i najbardziej przebiegły podatek, jest truizmem, ale warto go powtórzyć po raz kolejny. Wywoływana przez państwo inflacja stanowi najpewniejsze źródło dochodu, gdyż najciężej przed nim uciec. Przed VAT lub innymi podatkami można uciec do szarej strefy, ale z państwowych pieniędzy musi korzystać każdy, nawet na czarnym rynku. Zyski z inflacji są ponadto natychmiastowe i pewne. Choć państwo buduje dla siebie aureolę wielkiego bojownika o wysoką jakość pieniądza, w rzeczywistości nieustannie wyjmuje z naszych kieszeni ogromne sumy.
Barometr dla władzy
Indeksy cen konsumenckich celowo zawierają tylko najbardziej powszechne przedmioty i usługi, gdyż stanowią dla władzy swoisty barometr społecznych nastrojów. Dzięki oficjalnej inflacji podawanej przez GUS rządzący mają pewność, że ich niewolnicy mogą się najeść, napić, kupić telewizor i wyjechać na wczasy. Wskaźnik ten upewnia ich, że nie czeka ich żadna rewolta społeczna przeciwko wielkiemu kłamstwu i kradzieży, bo nastroje społeczne są wciąż wygaszane przez dużą dostępność najczęściej używanych dóbr.
Tymczasem ceny wielu innych towarów i usług nieustannie rosną, lecz dotyczy to przede wszystkim dóbr najczęściej niedostępnych dla szarego człowieka. Ludzie, kiedy kupują bułki, mleko i bilet do kina, najczęściej nie zauważają, że wiele innych towarów drożeje. Widać to chociażby po cenach nieruchomości, paliwa czy też akcji, które w ciągu ostatniej dekady podrożały w sposób zauważalny.
Żyjąc w epoce wielkiej inflacji, nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, w jakim bogactwie moglibyśmy żyć, gdyby nie państwo, jego bank centralny i papierowy pieniądz. Zwiększająca się co roku dzięki nowym technologiom wydajność pozwala doskonale maskować skalę wywłaszczenia, jakie nas spotyka. Ponieważ inflację oblicza się w jednostkach wciąż przybywającego pieniądza, ludzie są w stanie przełknąć rozmaite podwyżki, ponieważ dają się nabrać na większą liczbę nominałów w portfelu. Nie rozumieją, że z roku na rok powinno ich być stać na zdecydowanie więcej niż to, do czego przywykli.
Jak już wspomniałem, największy udział w nakręcaniu inflacji mają banki działające w porozumieniu z państwem. W obecnym systemie mają one licencję na kradzież za pomocą inflacji, co ułatwia państwu propagowanie mitu, że to właśnie one są odpowiedzialne za całe zło. W świadomości zwykłego człowieka śledzącego doniesienia ze świata finansów uosobieniem wszelkiego zła i zepsucia są tajemnicze „rynki", „spekulanci", „międzynarodowa finansjera" czy też „lichwiarze" żerujący na prostych ludziach. W rzeczywistości jednak za wszystkim stoi państwo, które udziela franszyzy na inflacyjną kradzież po to, aby lepiej zabezpieczyć się przed ewentualnymi wstrząsami. Bez odpowiedniego prawa stanowionego przez państwo banki byłyby tylko wielkimi sejfami ze złotem.