Tusk w kisielu
Rząd Donalda Tuska podniósł podatki, doprowadził do wzrostu długu publicznego, nie zaradził problemom w służbie zdrowia. Jest rządem szkodliwym. Fenomenem pozostaje jedynie fakt, iż te oczywistości tak długo i tak skutecznie udaje się zamazywać propagandowym kitem
Gospodarczy szkodnik
Publicystyczne „rozjeżdżanie" owoców rządów Tuska to już zadanie o małej świeżości intelektualnej. Trzeba jednak przypominać ten bilans nieustannie – tak samo jak ludziom, którzy twierdzą, że Słońce kręci się wokół Ziemi płaskiej na wzór placka, warto przypominać kopernikańskie prawdy. A zatem: Tusk podniósł podatki bezpośrednio – VAT, i pośrednio – zamrażając progi podatkowe i wyrzynając resztki ulg. Podniósł składkę rentową płaconą przez pracodawców, zwiększył akcyzę na paliwa. Złamał własne obietnice: „Naczelną zasadą polityki finansowej mojego rządu będzie stopniowe obniżanie podatków i innych danin publicznych. Dotyczy to i musi dotyczyć wszystkich. I tych mniej zamożnych, i tych bogatszych. Wszyscy mają prawo do tego, aby państwo przyjęło wreszcie kierunek na obniżanie podatków i danin publicznych. Będziemy prowadzili tę politykę rozważnie, to musi być rozważny marsz. Ale chcę, aby to był marsz zawsze w jednym kierunku, zawsze w kierunku niższych podatków i zawsze w kierunku rezygnacji z nadmiernych, często zbędnych danin publicznych, jakie obywatel płaci na rzecz administracji".
Jakby dla kontrastu – to za rządów tego strasznego PiS podnoszono kwotę wolną od podatku, obniżono stawkę rentową, zlikwidowano trzy progi podatkowe, a architektem polityki finansowej państwa była wówczas Zyta Gilowska – a ta wszak wyszła ze szkoły „starej Platformy Obywatelskiej".
Nie wiem, czy członkowie PO tęsknią za Gilowską. A nawet jeśli nie personalnie za panią profesor z Lublina, to za wyznawaną przez nią filozofią finansów publicznych. W każdym razie po tegorocznym załamaniu się budżetu państwa, co zaowocowało zwiększeniem deficytu budżetowego i zawieszeniem 50-procentowego progu ostrożnościowego w finansach publicznych, pod adresem ministra Rostowskiego rozległy się w Platformie ostrożne, acz dochodzące do uszu opinii publicznej pomruki. Pojawiły się informacje o tym, że minister finansów zostanie odwołany w ramach zapowiadanej po raz kolejny (tym razem na jesień) rekonstrukcji rządu. Wreszcie doszło do ponurego kabaretu publicznego pod nazwą „informacja o dymisji Rostowskiego", której nie raczył zdementować w czasie konferencji prasowej Donald Tusk.
Ta sama informacja powróciła czkawką – jako podana przez „Newsweek" wiadomość o złożeniu przez Rostowskiego rezygnacji. Można dociekać, czy było to wzajemne szachowanie się premiera z ministrem, czy też grę tę zaaranżowały inne osoby z grona najbliższych współpracowników obu polityków. Jeżeli jednak zasługuje to na miano „ponurego kabaretu", to dlatego, że w normalnym, przewidywalnym państwie przeciągane brakiem stanowczego dementi informacje o możliwości dymisji ministra finansów zazwyczaj skutkują wahnięciami kursów waluty i spółek giełdowych. Wniosek z tego jest jeden – albo chłopcy z Platformy pogrywają nieodpowiedzialnie, albo mają świadomość, że tak już zniszczyli wiarygodność polskich finansów, że nie zaszkodzi im już niemal nic. A przynajmniej nie zaszkodzą informacje o kolejnym epizodzie taplaniny w kisielu.
Na kształt glonu
Zbigniew Herbert w wierszu „Chodasiewicz" pisał: „na wzburzonej fali płynął na kształt glonu". Co prawda Herbert złośliwość tę kierował pod adresem innego poety – Czesława Miłosza, ale zdanie takie jak ulał pasuje do dzisiejszej sytuacji premiera Tuska. Przerażać powinien fakt, że jedynym konkretnym celem, jaki ekipa Tuska wyznaczyła i zrealizowała, była organizacja Euro 2012. Chociaż nawet w tym przypadku trudno mówić, że ekipa Tuska go wyznaczyła – po prostu przejęła fakt już zaistniały i uczyniła go głównym sensem swego działania. Euro zorganizowano – jednak nie zbudowano już w terminie planowanej sieci dróg. W tym sensie futbolowe mistrzostwa Starego Kontynentu stały się kołem zamachowym nie tyle rozwoju polskiej gospodarki, ile rządowej propagandy sukcesu. Rok po tym wydarzeniu okazuje się, że działalność ekipy Tuska to już tylko doraźne (i zbyt drogie) administrowanie bez perspektywicznych celów i planów. Nic dziwnego, że w akcie desperacji pojawił się pomysł na zorganizowanie kolejnego eventu – Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Zakopanem. Igrzysk jednak nie będzie – nie tylko tych w stolicy Tatr, ale także takich zwykłych, codziennych, krajowych. Nadchodzi czas ludu domagającego się chleba.