Tusk w kisielu
Rząd Donalda Tuska podniósł podatki, doprowadził do wzrostu długu publicznego, nie zaradził problemom w służbie zdrowia. Jest rządem szkodliwym. Fenomenem pozostaje jedynie fakt, iż te oczywistości tak długo i tak skutecznie udaje się zamazywać propagandowym kitem
Donald Tusk z dumą podkreślał, że ogólnoeuropejski kryzys ominął Polskę. Oczywiście złośliwie (i, niestety, dość realistycznie) można dopowiedzieć: wszystko jeszcze przed nami. Przed dokonaniem tak czarnej konstatacji warto uświadomić sobie inną prawdę: kryzysem nie jest tylko spektakularne załamanie, jest nim także brak dostatecznej dynamiki rozwoju. To taki „kryzys pełzający", kiedy gospodarka jest przyduszana. Z kryzysem pełzającym łatwiej byłoby sobie poradzić, gdyby kurs zapoczątkowany przez Gilowską był konsekwentnie kontynuowany – gospodarce łatwiej byłoby złapać głębszy oddech i uzyskiwać lepszą kondycję. Co więcej – Tusk miał gotową receptę na takie działania. Jego mroczną tajemnicą pozostanie odpowiedź na pytanie, dlaczego deklaruje się jako liberał, ale poszedł w zupełnie inną stronę.
To były złe wiadomości, teraz czas na jeszcze gorsze. Podstawowego problemu nie stanowi dziś już fakt, że premier przypomina coraz bardziej ogarniętego niemocą zawodnika w kisielu. Podstawowym problemem jest fakt, że może on się tak babrać przez kolejne dwa lata. A każdy kolejny rok rządów sprawowanych według dotychczasowego modelu zaczyna przypominać powiedzenie: „Po nas choćby potop". Jeżeli w łonie PO pojawiają się elementy autorefleksji, to poza frondą Gowina nie mają one żadnej podbudowy merytorycznej. Ile czasu trwa już opera mydlana pod tytułem „Konflikt Tusk – Schetyna"? Czy w czasie tego całego korowodu tzw. obóz Schetyny wysłał chociaż jeden sygnał dotyczący gospodarki? Nie, to typowa walka frakcyjna – kto swoich ludzi dobrze ulokuje, kto „wytnie" ludzi rywala.
Dyktatura made in Poland
Sprawa ewentualnej dymisji Rostowskiego nie idzie w żaden sposób w parze z zainicjowaniem dyskusji: kto po Rostowskim. I przede wszystkim: jak po Rostowskim. Jak zatrzymać degrengoladę finansów publicznych? Być może rozmawiać w ten sposób gotów był Jarosław Gowin. Tusk zablokował go młotkiem: „Każdy, kto dzieli Platformę, szykuje zwycięstwo dzisiejszej opozycji". Zapewne w podobny sposób mógłby wyrazić się Józef Stalin, rozprawiając się z trockistami i bucharinowcami. Wystarczy lekko zmodyfikować zdanie z listu Tuska do członków PO, by brzmiało: „Każdy, kto dzieli Partię, szykuje zwycięstwo kontrrewolucji"...
Ileż wylano atramentu, czy raczej zużyto tonerów drukarek komputerowych, na teksty o PiS jako partii wodzowskiej. Tymczasem narodziła się inna, znacznie niebezpieczniejsza, bo sprawująca władzę, partia wodzowska: Platforma Obywatelska. Tusk przypieczętował taką formułę PO bynajmniej nie swoim zwycięstwem nad Gowinem, bo w demokratycznej partii czymś normalnym jest sytuacja, w której wybory na przewodniczącego wygrywa dotychczasowy lider, będący równocześnie urzędującym premierem. Tusk zamienił się w „małego stalinka" dlatego, że nie chciał z Gowinem dyskutować i debatować merytorycznie. Postanowił wykończyć go argumentem typu „Śmierdzi ci z pyska". Niestety, tylko tyle obecny premier potrafił przyswoić sobie z Kisiela – tego pisanego z wielkiej litery.
Jeżeli lider partii rządzącej i szef rządu zarazem staje się „małym stalinkiem", dzieje się źle. Bo w tym wypadku przymiotnik „mały" nie znaczy wcale „mało groźny".