Instrukcja obsługi Mrożka
Jak się okazuje, w Polsce nawet śmierć nie zwalnia z obowiązku walki z nadciągającymi hordami ciemnogrodu, patriotów i klerykałów
Piotr Bratkowski, pisząc o śmierci Sławomira Mrożka, dokonał sztuki niebywałej. Udowodnił, w swoim mniemaniu, że dramaturg – publikując w 1963 r. „Śmierć porucznika" – już wówczas walczył ze „smoleńską sektą", PiS i Jarosławem Kaczyńskim osobiście. Biorąc pod uwagę, że bracia Kaczyńscy w '63 mieli po piętnaście lat, należy przyznać, że ich silny i negatywny wpływ na Polaków trzeba przesunąć o całą epokę.
W ten sposób Mrożek – tropiciel absurdów – okazał się ostatnim polskim wieszczem, Wernyhorą, a już na pewno członkiem wspierającym Platformy Obywatelskiej. I nie jest to żaden wyskok umysłowy, ale nowa tendencja wpisywania obecnego sporu politycznego w odwieczną walkę Dobra ze Złem, ponieważ w tym samym numerze inny umysłowy inwalida dowodzi, że wszyscy obecni wyznawcy „polskiej dumy" to po prostu „dzieci Moczara" – staliniści, zamordyści, bolszewicy, totalitaryści i wszelaka inna swołocz.
Generał Moczar, o czym nie muszą wiedzieć młodsi ode mnie czytelnicy, był „komunistycznym nacjonalistą", a w każdym razie za takiego pragnął uchodzić. W swoim parszywym życiorysie ma jednak jedną zasługę – po 1956 r. wspierał kombatantów walki z Niemcami, nieważne, jaki mieli ideowy rodowód, co było jawnym zerwaniem ze stalinowskim imperatywem gnojenia ludzi Armii Krajowej – „zaplutych karłów reakcji". Stał też na czele frakcji w PZPR, która zwalczała partyjnych „liberałów" i z wielką ochotą doprowadziła do antysemickich czystek w 1968 r. Kaczyńscy w Marcu '68 jak większość studentów Uniwersytetu Warszawskiego wiecowali, manifestowali i dawali odpór partyjnym bojówkom pacyfikującym bunt młodzieży. Ale co tam fakty, liczą się intencje i interpretacje, i jak będzie trzeba udowodnić, że to Jarosław instalował w Polsce stalinizm, taki dowód zostanie przedstawiony. Umysł na służbie jedynie słusznej idei to nie jest jakiś wymysł współczesny, ale trwała tendencja wynikająca z potrzeby zaangażowania w bój Jasności z Ciemnością. Przy okazji będzie można dowodzić, że tężejący w Polsce faszyzm ma swoje silne komunistyczne korzenie. A już szczególnie kiedy ktokolwiek chciałby dzisiaj twierdzić, że akurat polska historia XX wieku to coś, z czego możemy być dumni. W odróżnieniu od wielu innych, nie polskich historii. Szczególnie jeżeli chodzi o krwawą walkę z obu europejskimi totalitaryzmami, czym akurat żaden inny naród w Europie pochwalić się nie może.
W „Śmierci porucznika" Mrożek nie drwi z bohaterów, ale z literatów „na służbie"
Rzeczywiście walka z „polską dumą" przebiera się w różne kostiumy, ale ma charakter jakiejś trwałej umysłowej aberracji „postępowej inteligencji", w imieniu której przemawiają obaj autorzy. I prawdę mówiąc, trudno jest mi to jakoś zracjonalizować. Tym bardziej że za każdym razem efekt jest podobnie groteskowy jak w „Lotnej" Wajdy, kiedy ułan tnie szablą w lufę niemieckiego czołgu. Przy czym świadomie lub nie Wajda w ten sposób powielał goebbelsowskie stereotypy wojennej niemieckiej propagandy. Komunistom to nie przeszkadzało, bo w walce z „polskością" każdy argument był dobry – najbardziej niecny i obrzydliwy. Ten film najbardziej propagandowo słuszny w twórczości Wajdy uwierał go przez dziesięciolecia. I nie ma w tym żadnego przypadku, że wszystko, co ważne w jego filmach, powstało później, jakby w akcie ekspiacji za ten „wyczyn". I w akcie pogodzenia z polskością, jako fenomenem kultury, wiary w wartości i bohaterstwa właśnie. I tak się stało w zasadzie z wszystkimi twórcami, których w latach 60. kwalifikowano jako „szyderców z polskości". Dobrze to ilustruje twórczość samego Mrożka, choćby jeden z najwybitniejszych jego dramatów – „Ambasador". Tu sceptyk i racjonalista, wróg emocji i gestów, dojrzewa, aby poświęcić życie w obronie bezimiennego uciekiniera z sowieckiego raju. Dojrzewa do bohaterstwa, które w świecie wypłukiwanym z wartości okazuje się jedyną godną postawą dla człowieka prawego.