Łupienie interesem publicznym
Chciałbym opisać historię, która przytrafiła się mojej znajomej, a która wywołała we mnie strach przed spędzeniem starości w naszym kraju.
Sprawa dotyczy mandatu (300 zł) z fotoradaru wystawionego przez GITD i odwołań pani Mirosławy z prośbą o częściowe umorzenie bądź rozłożenie kary na raty. Prośba została uargumentowana tym, że pani Mirosława jest rencistką II grupy, osobą samotną i w podeszłym wieku, mającą ponadto problemy zdrowotne, co związane jest z leczeniem i zakupem leków. Na prośbę GITD pani Mirosława przedstawiła dokumenty potwierdzające jej dochód z tytułu renty oraz zestawienie miesięcznych wydatków. Wynika z niego jasno, iż po odliczeniu wszystkich wydatków w budżecie domowym nie pozostają wolne środki w wysokości pozwalającej na jednorazowe uiszczenie nałożonej grzywny.
I teraz, po czterech miesiącach oczekiwania, przychodzi decyzja GITD, z której dowiadujemy się, że:
1. Według wyliczeń GITD pani Mirosława ma ok. 187,33 zł wolnych środków miesięcznie, w związku z czym: „(...) w ocenie organu ograniczenie wydatków przez stronę na potrzeby, które nie są niezbędne do życia, np. opłat za paliwo, powinno umożliwić zobowiązanej do jednorazowej zapłaty założonej kary w wysokości 300 zł".
2. Dowiadujemy się także, że: „(...) wskazanie przez stronę we wniosku, że jest osobą samotną, w podeszłym wieku, mającą problemy zdrowotne, (...) nie może samoistnie przesądzić o konieczności zastosowania wnioskowanej ulgi, (...) umorzenie bądź rozłożenie na raty kary pieniężnej ma charakter wyjątkowy".
3. Otrzymujemy również przerażającą informację, jak GITD rozumie interes publiczny: „Główny Inspektorat Transportu Drogowego wyjaśnia, że interes publiczny należy rozumieć jako potrzebę zapewnienia maksymalnych środków po stronie dochodów w budżecie państwa, ale również jako ograniczenie jego ewentualnych wydatków np. na zasiłki dla bezrobotnych czy pomoc społeczną". Po przeczytaniu tej definicji miałem ochotę od razu wyjechać z kraju. Według definicji, którą ja znałem, interes publiczny to raczej: „dobrostan lub dobrobyt ogółu społeczeństwa (...)".
Podsumowując, uważam, że GITD postępuje wyjątkowo bezczelnie wobec osoby starszej, która miała nieszczęście przeżyć trudne okresy w historii naszego państwa, a teraz, w wolnej Polsce, spotyka się z postępującym procesem dehumanizacji urzędników. Wolą oni wydać decyzję negatywną i poświęcić swój czas pracy na napisanie sześciostronicowego uzasadnienia, niż pozwolić na odzyskanie nałożonej kary w ratach.
Skłoniło mnie to również do zrobienia małej kalkulacji. Zakładamy, że urzędnik GITD zarabia średnio 4800 zł brutto, co daje koszt godziny pracy na poziomie 30 zł. W całym procesie wystawienia mandatu i procesie odwoławczym GITD poświęcił czas pracowników na zredagowanie i wysłanie czterech pism, w tym uzasadnienia liczącego sześć stron, co mogło jego pracownikom zająć w sumie ok. 10 godzin. Jeśli weźmiemy 30 zł i 10 godzin, wychodzi 300 zł, a nie liczymy tutaj dodatkowych kosztów biurowych i kosztów korespondencji. I gdzie tu jest interes publiczny w rozumieniu GITD? Przecież koszty i mandat w budżecie państwa dadzą równe i okrągłe 0. —Pozdrawiam, Marek