Punkt widzenia
Od lewego: Piotr Ikonowicz
Pracownica sieci sklepów Stokrotka zjadła nadgniłego banana przeznaczonego do utylizacji. Wychwyciła to nowo zainstalowana kamera monitoringu, co doprowadziło do zwolnienia pracownicy. Wystarczyło lepiej płacić, a nie byłaby tak głodna, by jeść zepsutą żywność... Pewien bezdomny, któremu teraz pomaga Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej, przepracował 20 24-godzinnych dyżurów w ochronie. Firma Vision Group (agencja ochrony) zapłaciła mu za to 500 zł. Wyszło mu 1 zł i 4 grosze za godzinę. Firma wiedziała, że człowiek jest bezdomny, więc się nie krępowała... Profesor Jadwiga Staniszkis napisała: „Płaca minimalna to często marzenie, bo standardem staje się 150 godzin miesięcznie, na zawołanie, po dwa i pół złotego godzina. Dla emerytów, młodych i – zrozpaczonych. Za pierwszy miesiąc („na próbę") z reguły nic się nie płaci, a drugiego miesiąca często nie ma". O tym, że na straży tej wolnorynkowej dziczy stoi państwo polskie, świadczy fakt, że nasza ambasada w Kopenhadze wydała broszurę, w której radzi, jak mało płacić naszym rodakom. Doszło do tego, że duński rząd domaga się wyjaśnień ws. poradnika polskiej ambasady dla naszych przedsiębiorców. W urzędach pracy oferuje się pracę na czarno. Opłacamy z naszych podatków urzędników, sędziów, polityków, którzy są nie na służbie obywateli, lecz na służbie poganiaczy niewolników. To dlatego nie można wprowadzić prostego przepisu o minimalnej płacy za godzinę pracy. To dlatego inspekcja pracy, zanim odwiedzi jakiś zakład, zwykle ostrzega właścicieli.
Pracodawcy unisono z rządowymi politykami twierdzą, że każda próba wymuszenia przestrzegania prawa pracy i ucywilizowania pracodawców zakończy się jeszcze większym wyzyskiem i bezrobociem. Bo pracodawcy otwarcie zapowiadają, że przepisy, im bardziej korzystne będą dla pracowników, czyli większości społeczeństwa, tym bardziej oni będą te przepisy łamać. I są bezkarni, bo wiedzą, że za nimi stoi Tusk, Kamysz, a nawet ambasador Polski w Kopenhadze. Zamiast „państwa" mamy „jaśnie państwo".
Do prawego: Janusz Korwin-Mikke
Podobno zależy od punktu siedzenia. W tym przypadku wnosić należy, że wszyscy publicyści, dziennikarze, ekonomiści itd. – są przedsiębiorcami.
Bo zawsze patrzą z fotela przedsiębiorcy. Weźmy przykład: Federacja Rosyjska zabrania sprzedaży u siebie polskiego mięsa. Typowy komentarz dziennikarski: „Rosja wyrządza szkodę Polsce". A jak jest naprawdę?
Naprawdę to stracą przede wszystkim Rosjanie: nie będą mogli kupić polskiego mięsa. W wyniku tego braku cena mięsa w Rosji pójdzie (nieznacznie) w górę.
Zarobią jednak niektórzy Rosjanie: producenci mięsa. Zarobią też Polacy: mięso to trafi na rynek polski, dzięki czemu ceny mięsa (nieznacznie) spadną. Stracą nieliczni Polacy: producenci mięsa. Zamiast sprzedać w Rosji, będą musieli sprzedać (nieco taniej) w Polsce.
Jak widać z punktu widzenia konsumenta sprawa wygląda dokładnie odwrotnie niż z punktu widzenia producenta. Dlaczego publicystów interesuje 10 tys. producentów, a mają w nosie interes 10 mln konsumentów? To bardzo proste. Cena mięsa spadnie bardzo nieznacznie. Konsumenci odczują to w bardzo niewielkim stopniu – i na pewno nie zauważą, że jedzą swój befsztyk taniej dzięki Putinowi!
Ten niewielki spadek cen jest jednak istotny dla producenta. Jeśli coś sprzedaje za 100 zł, to w tym mieści się surowiec i koszty (50 zł), i podatki (40 zł). Jeśli cena ze 100 zł spadnie na 95 zł – to znaczy, że stracił on połowę zarobku!
Dlatego on na pewno to zauważy – i będzie prezydentowi Federacji pamiętał.
Odwrotnie jest w Rosji. Ta mała podwyżka cen zostanie zapamiętana przez tamtejszych producentów, którzy pochwalą swojego prezydenta i będą mu wdzięczni „za obronę interesów rosyjskich". A rosyjscy konsumenci? Nie zauważą...