PrySSły zmySSły
Nie szedłem na pokaz filmu „AmbaSSada" – gnałem. Miało być zabawnie, miało być obalanie tabu, jakim jest dla nas druga wojna światowa.
Po pokazie pozostały dwie... „Anie": rozczarowanie i zażenowanie. Tak słabego filmu nie widziałem od lat, tak słabego filmu Juliusza Machulskiego nie widziałem nigdy. Po prostu „prysły zmysły" (choć nie tak zabawnie jak w piosence Przybory i Wasowskiego) i zapaćkały ekran. Wzrok: kamera się miota, ale cóż ma pokazać. A efekty specjalne? To był żart? Słuch: dialogi tak mizerne i denerwujące, że aż „chce się wyjść z kina" („i wychodzę", z siebie). (Nie) smak: jeśli „próba jądrowa" ma być wizytówką klasy scenariusza, tooo...! Węch: nie miałem nosa i dałem się nabrać. Dotyk: tak, czuję się dotknięty – poziomem dowcipu i jego łopatologią. Nie wszystko wiem, ale tłumaczenie, że „Dwóch ludzi z szafą" to Polański, jednak odrobinkę mnie obraża. No, i jeszcze te wyrafinowane cytaty z Chaplina, Hitchcocka i z... Machulskiego (jak miło cytować samego siebie). Aktorzy robili, co mogli. Jedni mogli więcej, inni mniej. Robert Więckiewicz w roli Hitlera próbuje coś zdziałać, ale cóż można zdziałać na muszli klozetowej z „czerwonym bratem" w ręku (palę „dowcip", ale i tak ma on kilkadziesiąt lat! ha, ha, ha). Odtwórcy pary głównych bohaterów? Słabiutko. Jan Englert wciąż w dobrej formie, ale pojawia się tylko na początku i końcu, jakby wiedział, że w film raczej nie należy wchodzić. Najlepszy – naprawdę! – Nergal. To jedyna pozytywna niespodzianka. Wyciska z roli Ribbentropa więcej, niż wydawałoby się, że się da. By odreagować, obejrzałem „Seksmisję", oba „Vabanki" i „Vinci" (z Więckiewiczem zresztą). Taka terapia była mi niezbędna. Efekt? Jednak poczekam (z nadzieją) na kolejny film Juliusza Machulskiego. Może tym następnym razem ten szósty zmysł go nie zawiedzie. Chcę w to wierzyć.