Pożegnanie wizjonera
Mieczysław Wilczek świetnie rozumiał, że nie da się stworzyć rynku bez własności i prywatnych przedsiębiorców. Dziś jest chwalony jako twórca polskiego cudu gospodarczego drugiej połowy XX wieku
Zmarły niedawno Mieczysław Wilczek (1932–2014) to postać wyjątkowo barwna i interesująca. Wydaje się, że wciąż czeka na sprawiedliwą ocenę i miejsce w najnowszej historii naszego kraju. Ci, którzy przedkładają emocje nad chłodną, racjonalną ocenę, będą mu wypominali, że był reformatorem rodem z PZPR. Ale za Wilczkiem i jego dokonaniami na szczęście przemawiają fakty, a nie płomienna retoryka. Od początku obowiązywania ustawy o działalności gospodarczej z grudnia 1988 r. w krótkim czasie stworzono w Polsce 2 mln nowych miejsc pracy. Nowe prawo – utożsamiane z ministrem gospodarki w ostatnim komunistycznym rządzie premiera Mieczysława F. Rakowskiego – szeroko otworzyło drzwi dla wolności gospodarczej. Przez kilka kolejnych lat obowiązywania ustawy mali i średni przedsiębiorcy stworzyli w Polsce 6 mln nowych posad. – Nie mam wątpliwości, że w historii gospodarczej świata drugiej połowy minionego stulecia nie ma podobnego cudu. I w tym stwierdzeniu nie ma krzty przesady czy ideologii. Po prostu obiektywne stwierdzenie faktów – ocenia Andrzej Sadowski, ekonomista i wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha.
Patent na serwetce
Jacek Górecki, wieloletni współpracownik Wilczka, opowiada anegdotę z lat 80., gdy późniejszy minister przemysłu był jeszcze prywatnym przedsiębiorcą, a wcześniej państwowym działaczem gospodarczym. W jego siedlisku w podwarszawskiej Ołdakowiźnie pojawił się Stanisław Kania, sekretarz KC i jeden z partyjnych przywódców. Był zdziwiony, gdy zobaczył niewielkiego posturą Wilczka, siedzącego za ogromnym dębowym stołem w domu pośród łąk i lasów. – Kania bez ogródek zapytał: „Właściwie, panie Wilczek, co pan tutaj porabia całymi dniami?”. Nie wiedział, że Mieczysław był znany z ciętego języka i czasem jego riposty wprawiały rozmówców w prawdziwe zdumienie. „Siedzę i dymam socjalizm, a jak się znudzę z jednej strony stołu, to robię to samo z drugiej” – odpowiedział sekretarzowi Wilczek. Można sobie wyobrazić, jaką minę musiał mieć niedawny pierwszy sekretarz komunistycznej partii – opowiada Górecki.
– Wilczek był z pewnością wyjątkowy, ale ludzi przedsiębiorczych, takich jak on, nie brakowało w zgrzebnej, socjalistycznej rzeczywistości – mówi przedsiębiorca działający w branży mięsnej, który interesy zaczynał robić w końcu lat 60. – Sam już wtedy myślałem jak kapitalista i bardzo uwierało mnie to, że nie można w pełni rozwinąć skrzydeł. Chociaż ten, kto miał naprawdę dobre pomysły, mógł jako biznesmen jakoś krok po kroku poruszać się po tym bagnie.
Wilczek z pewnością należał do tych, którzy osiągnęli w tej sztuce prawdziwe mistrzostwo. Z wykształcenia był chemikiem i prawnikiem. W dodatku znał Zachód i nie musiał w kontaktach z europejskimi przedsiębiorcami korzystać z usług państwowego tłumacza. Już w 1958 r. wyjechał na stypendium do Wielkiej Brytanii. Niespełna dekadę później, mając niewiele ponad 30 lat, został wicedyrektorem państwowego molocha kosmetycznego Pollena.
– Czuł i wiedział, na czym można zrobić pieniądze. Jego myślenie było normalne, takie samo, jakie prezentowali ludzie gospodarki na Zachodzie – podkreśla Andrzej Sadowski. – Już w latach 60. przekonywał, że polska państwowa firma może wyprodukować kremy dla pań na poziomie produktów Heleny Rubinstein. Ale nie da się ich sprzedać w zgrzebnym opakowaniu z szarego papieru. Dlatego Wilczek mówił, że potrzebne są pieniądze na drukowanie barwnych etykiet.
Dzięki pomysłowości i pracowitości Wilczka marka Pollena rozwijała się w iście niesocjalistycznym stylu. To właśnie późniejszy minister u Rakowskiego był twórcą innowacyjnnego programu użycia detergentów w produkcji chemii gospodarczej. Za jego czasów w Pollenie rozpoczęła się produkcja kultowego dziś proszku do prania Ixi 65. – Za ten patent na Ixi Mietek dostał dużą kasę, jak na tamte lata – wspomina Cezary Góralski, bliski współpracownik Wilczka w zakładach futrzarskich Lawil. – Stać go było na odejście z państwowej posady. Zresztą i tak zawsze go roznosiło i miał wiele różnych pomysłów. Kupił siedlisko w Ołdakowiźnie niedaleko stolicy i postawił tam dom w stylu angielskim. Uwielbiał to miejsce, miał ponad 20 hektarów gruntu i był u siebie prawdziwym panem.