Pocztówki z Królestwa Obojga Kacapii
Elita, która wymusza na społeczeństwie ślepotę na różnice między zdradą i honorem, zbrodnią i ofiarami, nadaje się już tylko do zaorania
Nie powiem, nawet lubię oglądać zdjęcia Dymitra. Doświadczenie pouczające, bo tyczące świata nam nieznanego, obcego i trochę złowrogiego. Zwłaszcza że Dymitr nie jest jakimś tam zakompleksionym zapadnikiem. Dymitr kocha swój kraj taki, jaki jest, przez co jego zdjęcia są zawsze szczere. Nie musi niczego ukrywać ani demaskować. Cokolwiek napatoczy mu się przed obiektyw, Dima zawsze powie, że „eto wsio normalno”, bo dla niego wyznacznikiem normalności jest rosyjskość, jakakolwiek by ona była.
Nad trumną Jaruzelskiego zjednoczyli się prezydenci RP, katoliccy biskupi, kacykowie z politbiura i kilka pokoleń zasłużonych ubeków
W tym roku Dymitr zrobił obszerny fotoreportaż z obchodów Dnia Zwycięstwa w jakimś prowincjonalnym mieście. Łopoczące flagi były czerwone, młodzież krzepka i wesoła, maleńcy i zasuszeni staruszkowie gięli się pod ciężarem orderów, a pomnik Lenina pośrodku placu był wielki i błyszczący. Wyrwą w bezmiarze nudy były zdjęcia nobliwego prawosławnego duchownego, który srebrnym krzyżem zawieszonym na piersi błogosławił to wszystko z podwyższenia pod gigantycznym portretem Stalina, niczym spod ołtarza. Człowiek niby swoje lata ma, widział już niejedno, jednak takie absurdalne połączenie sacrum z bezbożnym barbarzyństwem, takie dychotomiczne zaplątanie znaczeń, wartości i symboli musi wywołać u przeciętnego środkowoeuropejskiego łacinnika zwarcie w synapsach.
A przecież było kiedy się przyzwyczajać. Na przykład kiedy się widziało wielką manifestację na placu Czerwonym, niosącą na czele pochodu ikonę ze św. Stalinem w złotej aureoli. Ba, zdarzały się wyniesienia generalissimusa na prawdziwe cerkiewne ikonostasy, i to nie tylko w zabitej dechami dziurze pod Petersburgiem, ale i w moskiewskiej cerkwi św. Mikołaja. W 2008 r. domagano się nawet oficjalnego zaliczenia Wielkiego Językoznawcy w poczet prawosławnych świętych, jednak dla patriarchatu okazało się to w końcu cokolwiek za dużo. Zachowując zdrowie psychiczne, nic się z tego pojmie, bo do tego trzeba by sobie wyobrazić Żydów fetujących pomnik Hitlera w Tel Awiwie. Z niczym innym nie da się tego porównać, wszak to wujaszek Józio pod czerwonym sztandarem, z którym tak dumnie paradują niedobitki z gułagu, zabił więcej Bogu ducha winnych Rosjan niż wszystkie dywizje SS razem wzięte.