Obrazy w rozmiarze XXL
Jest taka dziedzina, w której stajemy się potęgą. Street art. Choć na świecie to zwykle sztuka dla sztuki, u nas pełni ona różne funkcje. I coraz częściej można na niej zarobić
Kiedy w pierwszej połowie lat 90. ub. wieku zbierałam materiały do pracy rocznej na temat graffiti, mało kto słyszał o street arcie. Bo za żelazną kurtyną znaliśmy jedynie politycznie zaangażowane hasła wypisane farbą na murze oraz… akty wandalizmu – akurat to się nie zmieniło, ciągle bowiem plagą polskich miast pozostają niewyszukane w treści wyznania pseudokibiców, wielbicieli poszczególnych drużyn piłkarskich, a także rasistowskie i wulgarne hasła, jakże często z błędami ortograficznymi.
Warto podkreślić, że pierwsze polskie murale narodziły się w PRL i były barwnym urozmaiceniem blokowisk z wielkiej płyty. Tematykę murali wiązano z etosem robotniczym i państwową przedsiębiorczością, a reklamy Pewexu, PKO czy PZU pokrywały tzw. ślepe, czyli pozbawione okien, ściany kamienic. Mimo propagandowego charakteru niektóre z takich reklam zakorzeniły się w miejskim pejzażu tak bardzo, że dziś pomysł usunięcia malowidła spotyka się z oddolnym sprzeciwem lokalnych społeczności. Niektóre peerelowskie murale wymieniane są na model kapitalistyczny. Tak stało się na warszawskiej Woli, gdzie deweloper zagruntował „komunistyczny street art”, robiąc miejsce dla nowej reklamy (za: „Polska muralem stoi”, culture.pl).
Przykładem twórczego wykorzystania peerelowskiej reklamy wielkoformatowej połączonej z estetyką rodem z przedwojennych gazet (czcionka, układ strony) jest udostępniona w czerwcu reklama na ścianie kamienicy przy skrzyżowaniu ul. Garbary i Królowej Jadwigi w Bydgoszczy. „Alicja i Dawid Sobiechowie od kilku lat prowadzą na Okolu antykwariat. – Na ścianie kamienicy przy ul. Garbary 9 chcieliśmy zamieścić jego reklamę w formie zwykłego baneru. Nie zgodził się na to jednak plastyk miejski. Zastrzegł, że reklama może mieć inną formę, najlepiej malowaną – opowiada Dawid Sobiech.