KSIĄŻKA MIESIĄCA: „Ćwiartkę…” jeszcze raz!
25 lat wolności na 800 stronach – wolności w popkulturze, mediach, na salonach, w polityce
Tę retrospektywę przygotowała znana dziennikarka. I zrobiła to świetnie. A teraz banał: nie sposób się od tej książki oderwać. Ale kiedy to prawda: w dwa dni przeżyć raz jeszcze ostatnie 25 lat, zanurzyć się we wspomnienia, począwszy od dnia, kiedy 4 czerwca 1989 r. poszliśmy do wyborów – bezcenne. A gdy na kolejnych stronach przywoływane są wydarzenia kulturalne, w których braliśmy udział lub które nawet współtworzyliśmy, to jest jak powrót do „durnej i chmurnej” młodości, jak wspominanie w kręgu znajomych tego, co razem przeżyliśmy.
Nie zapominajmy się jednak: Korwin-Piotrowska to wytrawna i zadziorna dziennikarka, kobieta dojrzała i inteligentna, która ma dystans do lat minionych i otaczającej ją rzeczywistości, a dzięki temu przytaczane przez nią fakty opatrzone zostały celnymi uwagami i wnioskami, pod którymi – w zdecydowanej większości – mogłoby się podpisać całe pokolenie. To w pełni subiektywny wybór zdarzeń, a mimo to oddający prawdę tamtych dni, pokazujący, co było wówczas dla nas, wchodzących w dorosłość, ważne, co nas ukształtowało, co okazało się miałkie, bez wartości, a co miało wpływ na nasze życie, na nasze osobiste i zawodowe wybory, i co przetrwało próbę czasu. Korwin-Piotrowska sporo miejsca poświęca życiu towarzyskiemu, skandalom, plotkom – kto z kim, kto był na okładce „Twojego Stylu”, „Vivy”, „Gali”, „Elle”. Mnie to nie kręci i nigdy nie kręciło. Ale chyba ważniejsze jest to, że tak naprawdę autorka pokazała, jak przez te lata rozwijał się rynek medialny w Polsce, jak pisma dla kobiet kształtowały wizerunek Polek, jakie gwiazdy i gwiazdki jednego sezonu były promowane, jak za sprawą tabloidów „druk sięgnął bruku”. Pisze też o narodzinach polskich telewizji komercyjnych, o modzie na reality show, talent show etc., za sprawą których już nic nas nie szokuje, a programom informacyjnym coraz bliżej do tabloidów (przypomnijcie sobie sprawę „mamy Madzi”).
Żeby zapanować nad tym 25-letnim rogiem obfitości, skorzystam z podziału dokonanego przez autorkę, ogarniającego każdy rok tego ćwierćwiecza (notabene świetny tytuł książki, bo i czas uchwycony, i zdarzenia niby na szybko podane, „po maluchu”, a w głowie nieźle zaszumi). Naprawdę widać ogrom pracy włożony w przygotowanie tej publikacji, po prostu mistrzowski research, zapełnione notesy, ponownie obejrzane filmy, powyciągane z archiwum własnego i bibliotek tony czasopism, by pokazać okładki, zacytować ważne wywiady, kultowe dialogi z najlepszych polskich filmów czy teksty najlepszych piosenek. I wszystko przemyślane. Ma to swój rytm, puls i bit, który po prostu odbieram jako własny.
A zatem kino i muzyka, najbliższe mi dziedziny popkultury, bo miałam to niezwykłe szczęście, że niemal od samego początku aż do ostatniego numeru współtworzyłam pierwszy w Polsce naprawdę ważny magazyn popkulturalny „Machina”, który ukazywał się w latach 1995–2002 (reaktywowany w 2006 r. i ponownie zawieszony w 2012 r., ale to już nie była moja bajka). Niepowtarzalne „Rzeczy kultowe” Maurycego Gomulickiego, wywiady i teksty, które wypromowały najlepszych (Kayah, Kaliber 44, Golec uOrkiestra i wielu innych), świetne recenzje Bogny Świątkowskiej nazywanej „matką polskiego rapu” czy też Grzegorza Brzozowicza, dzięki któremu Polska poznała m.in. muzykę Bregovicia, eseje Pawła Dunina-Wąsowicza (tegoż samego, który w 2002 r. w swoim niszowym wydawnictwie Lampa i Iskra Boża wydał „Wojnę polsko-ruską…” Doroty Masłowskiej), Bartka Winczewskiego, wówczas młodego krytyka, którego „Machina” zaraziła miłością do muzy, Daniela Wyszogrodzkiego – erudyty i znawcy rocka. O literaturze, teatrze, sztuce i filmie pisali najlepsi: Piotr Rypson, Filip Łobodziński, Marcin Niemojewski, Bartek Chaciński, Andrzej Zwaniecki, Tomasz Plata, Łukasz Gorczyca… Mogłabym jeszcze długo wymieniać, dlatego zakończę cytatem z książki: „To była ważna, opiniotwórcza, siejąca twórczy ferment gazeta. Znaleźć się tam, pisać do niej lub być jej bohaterem to było coś. Naprawdę szkoda, że jej nie ma”.