Nie idźmy na tę wojnę
Na razie najbardziej realny ze wszystkich scenariuszy dla Polski brzmi niezmiennie: kondominium rosyjsko-niemieckie pod żydowskim zarządem powierniczym
Dwa lata temu o tej porze roku wisiała na włosku wojna perska – pacyfikacja Iranu siłami imperium amerykańskiego dla zapewnienia państwu położonemu w Palestynie nieodzownego Lebensraum. Dla Waszyngtonu miało to być również zajmowanie kolejnej rubieży wyjściowej do nieuniknionej wojny z Chinami, którym bilans energetyczny nie domknie się bez irańskiej ropy. Nam, Polakom, przypadła wówczas rola koalicjanta-żyranta. Żeby było jasne, że to „międzynarodowa koalicja” w walce ze „światowym terroryzmem”, a nie zwyczajna napaść, nasze F-16 poleciały nawet pozować do fotografii podczas sojuszniczych manewrów na pustyni Negew.
Wówczas to Krzysztof Wyszkowski jako bodaj jedyny publicznie stawiał konkretne pytania i domagał się debaty parlamentarnej w sprawie udziału Polski w tej wojnie. Żadnej debaty, ma się rozumieć, nie było, a redakcja jednego z warszawskich miesięczników p.o. patriotycznych w propagandowym zapale wydrukowała okładkę z prezydentem Iranu Ahmadineżadem w mundurze esesmana z goebbelsowskim pytaniem: „Czy Iran podpali świat?” – dając tym pośredni dowód, że przygotowania wojenne wchodzą w ostatnią fazę, skoro agentura jest motywowana do tak autodemaskujących wystąpień. Choć wszystko było pozapinane na przedostatnie guziki (o czym w prasie izraelskiej z żalem pisano już zimą 2012/13), do rozgromienia Iranu wówczas nie doszło, bo okazało się, że najpierw trzeba „zaprowadzić demokrację” na zapleczu przyszłego frontu, tj. w Syrii.
To ostatnie poszłoby pewnie jak z płatka, gdyby kija w szprychy nie wetknęła Moskwa. Równo rok temu okręty rosyjskie na Morzu Śródziemnym znalazły się na kursie kolizyjnym z amerykańskimi – i to ci drudzy wówczas odpuścili. Damaszek nie został więc szczelnie wyizolowany, stąd „zaprowadzanie demokracji” przeciąga się tam niemiłosiernie. Za ten sabotaż Waszyngton postanowił jednak poważnie skarcić Moskwę – i to na terytorium jej „bliskiej zagranicy”. Temu właśnie zawdzięczamy eskalację gniewu ludu na kijowskim Majdanie, która doprowadziła do zmiany tamtejszego reżimu, co z kolei postawiło Putina „na musiku” – jeśli nie chciał przejść do historii jako prezydent, za którego kadencji imperialny potencjał Rosji dozna ostatecznego regresu przez utratę krymskiego wyjścia na morza i oceany. I stąd właśnie wojna ukraińska.
Wypada w tej sytuacji powtórzyć pytanie Krzysztofa Wyszkowskiego: czy my wybieramy się na tę wojnę? A jeśli tak, to może przynajmniej pro forma niech się Sejm wypowie? Wiele bowiem wskazuje na to, że chociaż bez żadnego publicznego „wypowiedzenia”, ale i tak płynnym ruchem wchodzimy w rolę strony walczącej w tym konflikcie. Na razie to przede wszystkim front propagandowy, ale przecież wymierne straty już ponosimy. To dopiero początek, a ilu rolników, ilu transportowców splajtuje jeszcze tej zimy – ile sadów trzeba będzie wyciąć, ile firm zamknąć? Niespecjalnie przejmują się tym nasi wojenni agitatorzy, wśród których egzotyczny sojusz zawiązali oficerowie frontu ideologicznego ze wszech stron: z GWiazdy śmierci i z GaPoli, z WSI24 i z Republiki. I dziś znów, jak dwa lata temu, mobilizowana najwyraźniej agentura ryzykuje nawet dekonspirację przez samoośmieszenie – pohukując na każdego, kto by kwestionował dogmat, że jedynym, największym i ostatecznym winowajcą wszego złego jest Putin. Ale z tego, że Putin nie jest bohaterem naszego romansu, wcale przecież nie wynika, że dobroczyńcami ludzkości są akurat ci, którzy starają się na nasz koszt osiągnąć lepszą pozycję negocjacyjną do nowej Jałty.
Co będzie przedmiotem targów? Oczywiście pozycja Rosji wobec wojny imperium amerykańskiego z chińskim. My wam odpuścimy na Ukrainie, a wy nam nie przeszkadzajcie na Bliskim i Dalekim Wschodzie – taka będzie, może już nawet jest, amerykańska oferta. Poza tym kluczowa kwestia: bezpieczeństwa Izraela, który wszak wyczerpał ostatecznie swój resurs geopolityczny i stoi wobec pilnej potrzeby pozyskania bezpiecznej bazy „na stałym lądzie” – czemu nie w Europie Środkowej?