Nietykalni
Jak sędziowie uczynili z Polski państwo bezprawia
Poza zasięgiem
Ta sprawa nie jest wyjątkiem, niestety. Napoleon kiedyś kpił, że odpowiedzialność to jest to, co powinni ponosić inni. U nas z tej kpiny uczyniono zasadę obrony immunitetów.
W ostatnich 10 latach Sąd Najwyższy otrzymał 136 wniosków o rozpatrzenie uchylenia immunitetu i wyraził zgodę na pociągnięcie sędziego do odpowiedzialności tylko w 53 przypadkach (w 48 odmówił, w 29 skierował do ponownego rozpatrzenia). Sprawy, które trafiają do SN, są już po selekcji dokonywanej przez sądy dyscyplinarne. Uchylenie immunitetu nie przesądza o winie, a jedynie zezwala na postawienie sędziemu zarzutów. Solidarność sędziowską najlepiej pokazała sprawa odpowiedzialności za wydawanie wyroków w czasach PRL. Do dzisiaj jedyną formą rozliczenia tamtego okresu pozostaje lustracja, przy czym sędziowie, którzy przyznali się do współpracy z organami bezpieczeństwa Polski Ludowej, mogą bez przeszkód wykonywać swoją pracę.
Gdy IPN realnie postanowił spróbować rozliczyć łamanie prawa PRL przez sędziów, to na ratunek pospieszył sam Sąd Najwyższy. Symptomatyczny jest tutaj wyrok z 20 grudnia 2007 r., który stanowi, że choć dekret wprowadzający stan wojenny był nielegalny i antydatowany, to sędziowie i prokuratorzy wdrażający go życie nie mogą być pociągnięci do odpowiedzialności.
Nawet wówczas, gdy już dochodzi do osądzenia winnych przez sądy dyscyplinarne, zapadają rażąco niskie kary. W 2004 r. sędzia oskarżony o kumoterstwo i stronniczy werdykt, który skutkował upadłością i rozgrabieniem majątku prywatnej firmy, został uznany winnym i skazany na… przeniesienie do sądzenia na prowincji (sam zrzekł się stanowiska).
W tym kontekście znacznie surowiej wygląda kara utraty stanowiska przez Ryszarda Milewskiego, prezesa Sądu Okręgowego w Gdańsku, za to, że dał się wkręcić w rozmowę z podszywającym się pod urzędnika kancelarii premiera dziennikarzem Paweł Miterem i uzgadniał z nim termin posiedzenia sądu w sprawie utrzymania aresztu dla twórcy piramidy finansowej Amber Gold.
Strażnicy budżetu
W zachodnich demokracjach sądy działają jako obrońcy słabszych, zwykle bronią praw jednostki przed omnipotencją państwa i jego struktur. Tymczasem u nas, jeżeli dochodzi do konfliktu na linii państwo-obywatel, to – jak wynika z wyroków – sędziowie czują się częścią establishmentu i go bronią.
Przedsiębiorca, którego wyżej opisany błędny wyrok (wynikający przynajmniej z kumoterstwa sędziego) pobawił firmy, od ponad dekady walczy o odszkodowanie. Pod koniec lutego 2008 r. Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł, że mu się ono nie należy, bo tylko „rażący błąd” może skutkować odszkodowaniem. Ten kuriozalny wyrok uchylił w 2010 r. Sąd Najwyższy, a lata lecą.
Równie słynny jest wyrok zasądzający odszkodowanie dla przedsiębiorcy Romana Kluski, który za bezprawne zatrzymanie i zmuszenie go do wpłacenia 8 mln kaucji otrzymał 5 tys. zł odszkodowania, podczas gdy skarb państwa na samych odsetkach od jego kaucji zarobił ponad 35 tys. zł.
To, że sędziowie czują się odpowiedzialni za ochronę budżetu państwa, było widoczne, gdy bezzasadnie oddalali pozwy o zwrot zagrabionego majątku czy zapłacenie przez III RP długów II RP (wykup przedwojennych obligacji). Polska jako państwo uznała się za bezpośredniego spadkobiercę przedwojennej II RP. W związku z tym wszyscy zagraniczni wierzyciele zostali spłaceni (także ci prywatni, którzy byli właścicielami obligacji). Jednocześnie gdy w III RP Polacy próbowali uzyskać od Ministerstwa Finansów wykup przedwojennych papierów wartościowych, to sędziowie w zdecydowanej większości odrzucali pozwy.
Podobnie było w wypadku mienia przesiedleńców zza Buga, którego zwrot zagwarantowała Polska po wojnie traktatami. Dopiero wyrok Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który przyznał Polakowi odszkodowanie wartości 50 proc. pozostawionego majątku, zmusił władze do uchwalenia ustawy regulującej wypłatę odszkodowań (20 proc. wartości).