Przekręt stulecia
Nikt nie chce ścigać banksterów kradnących nasze pieniądze
Dodatkowo szef KNF przekonywał posłów, że manipulacje ukarane przez zagranicznych nadzorców zaczęły się w 2009 r., a więc już po „najostrzejszej fali kryzysu”. A to nieprawda, bo brytyjski nadzór (FCA) stwierdził, że oszukańcze praktyki stosowano od 1 stycznia 2008 r. Poza tym Szwajcarzy, Amerykanie i Brytyjczycy nie prowadzili śledztwa w sprawie manipulacji kursem złotówki. Podejrzenia budzi nie tylko różnica w osłabieniu złotówki, ale również zmasowana akcja marketingowa banków oferujących opcje walutowe, przypadająca właśnie na ostatnie 2–3 miesiące (lato 2008 r.) wieloletniego okresu osłabienia złotego. Kluczowe pytanie, na które KNF nie odpowiedziała do dziś, brzmi: jaki procent sprzedaży opcji przypadał właśnie na lipiec – sierpień 2008 r.
Szef KNF twierdził również, wbrew faktom, że złoty systematycznie słabł w stosunku do euro. Faktycznie od początku XXI w. wzmacniał się i szczyt osiągnął latem 2008 r., aby pięć miesięcy później osłabnąć o 46 proc. I właśnie w momencie tego szczytu nasze banki wpychały przedsiębiorcom opcje walutowe.
Jak łatwo jest manipulować złotówką, pokazał zeszłoroczny przykład traderów Commerzbanku (główny właściciel mBanku), którzy zostali przyłapani przez swoje kierownictwo na próbach manipulowania naszą walutą. Bank dostał zlecenie od firmy Ikea na kupno złotówek za 500 mln euro. Traderzy podzielili zakupy na transze, aby jednorazową dużą transakcją nie podnieść ceny złotego. Każdy wzrost kursu waluty o grosz oznaczałby bowiem dla Ikei 5 mln zł mniej. Na końcu planowali rzucić na rynek 50–100 mln euro i tym samym zbić kurs. Dzięki temu zebraliby pochwały za sprzedaż powyżej wskazań rynku.
Grzech zaniechania
Problemem jest nie tylko niechęć instytucji państwowych do badania faktycznych przyczyn osłabienia złotówki w 2008 r. W Unii Europejskiej do handlu instrumentami finansowymi (a więc opcjami na akcje) odnoszą się standardy tzw. MiFID (Markets in Financial Instruments Directive). Na standardy składają się dwie dyrektywy i jedno rozporządzenie. Polska miała wprowadzić je do obowiązującego prawa (czyli implementować) do 31 stycznia 2007 r. Stało się to jednak dopiero 20 listopada 2009 r., już po tym jak Polska przegrała sprawę przed Europejskim Trybunałem w Strasburgu. Chociaż formalnie banki były zobligowane do działania według nawet nieimplementowanej dyrektywy, to faktycznie tak nie było. Banki wykorzystały brak regulacji, aby zatajać przed klientami faktyczne zagrożenia związane z wykupem opcji walutowych.
Skarb państwa czuje się bezpiecznie, ponieważ polskie sądy oddalają pozwy firm skarżących się, że spóźnione wprowadzenie w życie unijnego prawa spowodowało ich straty finansowych. Aby zrozumieć absurdalność sytuacji, trzeba uciec się do obrazowego porównania. Oto Unia Europejska kazała postawić sygnalizację świetlną na drodze. Polska nie zastosowała się do tej decyzji, chociaż miała taki obowiązek. Doszło do wypadku (a nawet całej serii wypadków), ale sądy uważają, że brak wymaganej sygnalizacji świetlnej nie powoduje konieczności płacenia odszkodowań ofiarom.
Chociaż Ministerstwu Finansów brakuje odwagi, aby zbadać, kto dopuszczał się manipulacji kursem złotówki w 2008 r. (i później), to nie ma oporów, aby prześladować firmy, które wpadły w pułapkę opcji. Otóż według skarbówki koszty poniesione przez firmy na opcje nie mogą być odliczane od podatku, ponieważ nie są kosztem uzyskania przychodu. Oczywiście gdyby owe opcje przyniosły firmom dochód, wówczas musiałby one zapłacić podatek. Logika, która każe dziś urzędnikom nazywać kupno opcji hazardem, a nie działalnością gospodarczą, powinna doprowadzić do konieczności ukarania banków. Za działalność w branży hazardowej bez zezwolenia.