Meksykański Buffett
Carlos Slim Helú jest jednym z trzech najbogatszych ludzi świata. Nie wynalazł rewolucyjnego produktu, nie stworzył przełomowego oprogramowania czy modelu biznesowego. Fortunę zawdzięcza odwadze w ciężkich czasach
Carlos Slim Helú jest skromnym miliarderem. Choć były lata, kiedy w rankingu „Forbesa” był najbogatszym człowiekiem świata, nie otacza się luksusem, nie zabiega o uwagę mediów, nie ma jachtów ani kolekcji luksusowych samochodów. Mieszka w niezbyt imponującej willi i sam prowadzi swojego mercedesa; lubi nadepnąć na gaz, mobilizując ochroniarzy, by w popłochu starali się za nim nadążyć. Nie słynie z ekstrawaganckich wypraw i przygód jak Richard Branson, a przede wszystkim jego Grupa Carso nie dokonała na rynku takiego przełomu jak Apple Steve’a Jobsa czy Microsoft Billa Gatesa.
Zaczynał jako nauczyciel matematyki. Najważniejszą wiedzą o przedsiębiorczości, jaką otrzymał od ojca, zamożnego przedsiębiorcy, acz nie milionera, była biegłość w prowadzeniu księgowości, skrupulatność w sprawdzaniu rachunków i umiejętność wyczytywania ważnych informacji z bilansów spółek. Do dziś w jego biurze nie ma komputera, a najważniejsze informacje o swym biznesowym imperium trzyma w notesach. Najbardziej frapujące jest zaś to, że ten raczej pozbawiony charyzmy – choć nie poczucia humoru – inżynier zbudował podwaliny swojego imperium, gdy zawaliła się gospodarka jego rodzinnego Meksyku, peso poleciał na łeb na szyję, firmy padały, a przedsiębiorców ogarnęła mroczna rozpacz. Nawet ci, którzy uważają go za wybitnego przedsiębiorcę, mawiają – jak pisze brytyjski „Daily Telegraph” – że jest po prostu „klasycznym biznesmenem w starym stylu, który ma jedynie nosa do wyszukiwania niedowartościowanych spółek”.