Mowa nienawiści
Orban sprzedał węgierską dumę za tańszy gaz i moskiewską pożyczkę. I przyjął Putina na Węgrzech ze wszelkimi honorami. Jeśli tak wygląda walka o interes narodowy, to ja dziękuję” − usłyszałem od znajomego PiS-owca i nabrałem pewności, że oni jednak tam coś ćpają.
Uspokoił mnie nieco ich kandydat na prezydenta Rzeczypospolitej, który dzień przed wizytą Orbana stwierdził, że w pełni popiera jego politykę wewnętrzną, zagraniczną zaś pogardza i uważa za niebyłą. Co prawda, nie ma mocy, żeby jedna z drugą się nie zazębiały, ale przyjąć można było, że jeśli jest w PiS jakaś odrobina rozsądku, to trafiła do Dudy. I jest to jakiś prognostyk na przyszłość. Obawy o sukces PiS rozwiał jednak szybko sam JarKacz, przemawiając ustami jednego ze swoich pomagierów, który poinformował, że Budapesztu nad Wisłą nie będzie i szlus. Zapomniał dodać, że będzie za to Anschluss, ale kto by się tym przejmował w chwili, kiedy jesteśmy werbalnym mocarstwem i nie mamy do oddania nawet guzika.
Żeby nie było, iż całkiem zwariowała tylko opozycja, oddać należy pokłon pani premier, która Orbana − tu cytat z jej otoczenia − zrugała i ustawiła do pionu. Szczegóły nie padły, ale szło to pewnie mniej więcej tak: „Widzisz, Orban, te lasy? Jeszcze tylko je musimy sprzedać i będziemy mieli kasę na znicze dla naszych poległych z ruskim okupantem, a ty co? Za durne kilka groszy na gazie honor sprzedajesz, lebiego jeden? Może jeszcze długi chcesz pospłacać? Pospłacałeś? Durak...”.
Reasumując, postawę obu głównych graczy naszej sceny politycznej nietrudno skonstatować: rację miał były minister Tuska mówiący, że Polska istnieje tylko teoretycznie, a JarKacz przestał się wygłupiać ze straszeniem rosyjsko-niemieckim kondominium, tylko wystawił swój bieda worek, żeby coś przy okazji kolejnych wypłat od Merkel za pilnowanie polskiej tłuszczy do niego wpadło.
Oddać mu jednak trzeba, że kiedy już przyjdzie − włączamy podniosłą muzykę − chwila próby − wyłączamy muzykę − on na bank zostanie nad Wisłą, by dać światu − melodia z radia powstańczego − symbol i daninę krwi. To, że Węgrzy robią dokładnie to samo, co za Hitlera, czyli przyłączają się do silniejszego, żeby w odpowiedniej chwili zmienić front, pomińmy milczeniem. Jeszcze byśmy wzięli z nich przykład i za 70 lat nie byłoby komu stawiać pomników. Myślmy przyszłościowo, a nie przez pryzmat doraźnych interesów. Producenci zniczy okazują się u nas niezwykle wpływowym lobby.
Chcecie kolejnego dowodu, że państwo polskie istnieje jedynie teoretycznie? Mija kolejny miesiąc nowego roku, a na stronach Państwowej Komisji Wyborczej wyników wyborów samorządowych jak nie było, tak nie ma. Trwają za to liczne procesy kończące się na ogół uznaniem nieważności głosów oddanych w trakcie minionej elekcji. Państwo jednak dalej działa w najlepsze i jedyne pytania, jakie rodzą się w obecnej sytuacji, to: „po co właściwie organizuje się wybory? Nie szkoda czasu i pieniędzy?”.
Kasę z pewnością przeputa też Leszek Miller. Wystawił do wyborów sympatyczną i energiczną dziewczynę, którą jego sztabowcy w w ciągu dwóch tygodni „ćwiczeń medialnych” zamienili w histeryczną wariatkę krzyczącą coś bez ładu i składu o in vitro. Ręce opadały do kolan z każdą chwilą jej wystąpienia i dziwię się, że do tej pory wyreżyserowanych oklasków klakierów nikt jeszcze nie zamienił na śmiech z sitkomów i nie wrzucił na YouTube’a. Miała być z pani Magdy smaczna dla wszystkich i pożywna dla SLD staropolska zupa ogórkowa, wyszła mizeria bez śmietany i odrobiny pieprzu. Podniecenia jej osobą nie przywrócą już nawet ewentualne sekstaśmy z udziałem kandydatki. Tak to jest, jak za obracanie młodych dziewczyn biorą się stare dziady, które mogą już sobie poopowiadać jedynie o tym, jak się kończą.