Myślę, więc nie głosuję
Udział w wyborach nie daje większych szans na istotne zmiany w kraju
Kiedy jakiś czas temu Robert Gwiazdowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha, oświadczył, że nie głosuje w wyborach, posypały się na niego gromy. Tymczasem Gwiazdowski ma stuprocentową rację. Karta wyborcza nie daje większych szans, by coś istotnego zmienić w kraju. Już Arystoteles zauważył, że kraje, w których urzędy publiczne obsadza się w wyniku wyborów, to kraje oligarchiczne. Dlatego w kolebce współczesnej demokracji – demokracji ateńskiej – do obsadzania państwowych stanowisk nie stosowano wyborów.
Słowa Arystotelesa sprawdzają się w dzisiejszej Polsce. Gdyby 25 lat temu włączyć wiadomości w telewizji, a następnie zrobić to dzisiaj, zobaczylibyśmy te same twarze: Jarosława Kaczyńskiego, Leszka Millera, Aleksandra Kwaśniewskiego, Donalda Tuska. Oczywiście, ktoś mógłby powiedzieć, że ci ludzie mają różne poglądy polityczne. Różnice faktycznie są, ale dotyczą kwestii drugorzędnych. Wszyscy pamiętamy, jak przez lata twierdzili, że w „najważniejszych dla kraju sprawach” istnieje „ponadpartyjny konsensus” (by iść do Unii Europejskiej i NATO).