Ostatnia deska ratunku
osyjska gospodarka cierpi na gigantomanię. Jednak w związku z kryzysem gospodarczym Kreml patrzy łaskawszym okiem na mały i średni biznes. Dotąd niedoceniany, a wręcz szykanowany dział gospodarki może obecnie stać się jedyną realną dźwignią rozwoju Rosji
Podstawą rosyjskiej gospodarki są megakoncerny, w rodzaju Gazpromu, Łukoilu czy Rosnieftu. Taka struktura wynikła zarówno z oligarchicznego uwłaszczenia majątku narodowego ZSRR w latach 90. XX w., jak i celowej polityki ekonomicznej Władimira Putina. To za jego prezydentury nastąpiła wielka renacjonalizacja strategicznych gałęzi przemysłu. Dodajmy, że renacjonalizacja bardzo umowna, ponieważ odzyskane przez państwo aktywa znalazły się w rękach tzw. państwowych oligarchów, czyli najbardziej zaufanych ludzi prezydenta. Takich, jak Igor Sieczyn (Rosnieft), Siergiej Czemiezow (Rostech), bracia Kowalczukowie (Bank Rossija) czy Władimir Jakunin (RŻD – koleje). Lista bogatych „znajomych królika” jest naprawdę długa, ale najważniejszy był polityczny cel tworzenia państwowych molochów. Służą one bowiem nie tyle sprawnemu zarządzaniu i modernizacji rosyjskiej gospodarki, co kontroli Kremla nad surowcowymi dochodami eksportowymi, z których finansowany jest społeczny spokój, zapewniany regularnie wypłacanymi pensjami, emeryturami i bogatym pakietem świadczeń socjalnych. Te zaś są podstawą kontraktu między Kremlem a społeczeństwem, z jego głównym paragrafem – nakazem lojalności politycznej obywateli za relatywnie pełną miskę. Teraz w szwach trzeszczy zarówno model gospodarki, jak i społeczna umowa. A wraz z nimi model wymiany i kooperacji gospodarczej Rosji ze światem, napędzany dotąd miliardowymi kontraktami naftowymi i gazowymi, uzupełniany przez eksport aluminium i innych metali.