Słowo o wyprawie Ottona von F.
Ta powieść, ogłoszona w ostatniej dekadzie minionego wieku, ma dziś szansę znaleźć takich odbiorców, którzy odczytają ją na nowo
Media donoszą mianowicie, że w weekend otwarcia na kinowy hit „50 twarzy Greya” wybrało się w Polsce blisko milion widzów. Oznacza to, że publiczność gremialnie zlekceważyła negatywne na ogół recenzje i poszła zachłysnąć się prawdziwie światową wizją współczesności, zwłaszcza w obszarze obyczajowo-erotycznym. Zamiar poznawczy poniekąd chwalebny, rzecz jednak w tym, drogie dziewczęta i chłopcy, że ów obszar obyczajowy spenetrował już Andruchowycz w swej prozie bardziej poetycko i dosadniej zarazem, z emocjonalną szczerością i z większym wyrafinowaniem, o czym można się przekonać, zagłębiając się w opis seksu pod prysznicem bądź refleksje bohatera powieści na temat reguł pożycia w przestrzeni domu akademickiego. Tyle że w ujęciu środkowoeuropejskiego pisarza są to epizody, ornamenty stanowiące tło dla osnowy tej historii, a więc dla zamkniętej w jednym dniu wyprawy głównego bohatera, Ottona von F., ukraińskiego poety-nomada tymczasowo mieszkającego w moskiewskim akademiku. Wyprawa ta ma wyraźnie homerycko-dantejskie zakorzenienie, na co zresztą wskazuje tytuł powieści, jest więc podróżą po kolejnych wyspach barów, posiedzeń alkoholowych, kochanek, wspomnień, punktów znaczących w topografii Moskwy w godzinie agonii ustroju i równocześnie wędrówką do celu, niekoniecznie tego pierwotnie wyznaczonego, do którego dotrzeć można jedynie przez kolejne kręgi piekieł. W toku opowieści mieszają się nieustannie gorycz, rozpacz i humor niekiedy piekielnie czarny, ale niezmiennie prowokujący śmiech do łez. A ponad wszystkim i poprzez wszystko ujawnia się specyficzny dystans do samego siebie i do rzeczywistości w ogóle, genetycznie powiązany z naszym mitteleuropejskim tyglem, artykułowany przez autora w narracji drugoosobowej, w aluzjach literackich i historycznych, w powracającym dialogu z imaginacyjnym, ale jakoś też bardzo rzeczywistym „królem Ukrainy Olelkiem Drugim (Dołgorukim-Rurykowiczem)”, w genialnie nazwanej przez Kunderę nieznośnej lekkości bytu, wykorzystanej tu w charakterze atmosfery ogólnej na prawach wspólnego regionalnego dziedzictwa: „Ale to jedynie twoja osobista pijacka refleksja, von F. I może ona wcale się nie pokrywać. To znaczy fatalnie nie pokrywać się z niczym”. Że w tej górnolotności nie ma jednak miejsca na odważne przełamywanie tabu i nadgryzanie świętości, jak w przywołanym „Greyu”? Proszę bardzo: „Bo tu opodal jest cerkiew Niespodziana Radość. Nazwa jak ulał dla burdelu”. I niech Grey z tym powalczy.