Ostatni rejs ofiar
Historia rejsu niemieckiego liniowca „St. Louis” dobrze obrazuje politykę Zachodu wobec ofiar Holocaustu w czasie II wojny światowej
Późnym popołudniem 13 maja 1939 r. liniowiec „St. Louis”, należący do niemieckiej firmy Hamburg Amerikanische Packetfahrt Actien Gesellschaft (HAPAG), odbijał od nadbrzeża portu w Hamburgu, udając się w podróż do Hawany. Na pokładzie znajdowało się 937 pasażerów – niemieckich Żydów, którzy zyskali szansę na wydostanie się z piekła III Rzeszy. Za ich transport osobiście odpowiadał kapitan statku Gustav Schröder, mający do dyspozycji prawie 200-osobową załogę. Jeszcze przed odpłynięciem statku fotografowie Ministerstwa Propagandy naprędce robili zdjęcia pasażerom. Miały one zilustrować artykuły prasowe dowodzące, że w hitlerowskich Niemczech wcale nie prześladuje się Żydów, którzy mogą przecież swobodnie opuścić kraj. Tymczasem pasażerowie liniowca byli przerażeni. Nie tylko dlatego, że wielu z nich miało za sobą prześladowania, pobyt w więzieniach i obozach koncentracyjnych, ale także dlatego, że nadal pozostawali na niemieckim terytorium, jakim był „St. Louis”. Wśród jego załogi znajdowali się ludzie z partyjnej komórki NSDAP, którą zawiadywał Otto Schiendick. On i jego kompani mieli zadbać o właściwą atmosferę polityczną podczas rejsu. Znaczna część pasażerów wydała na tę podróż majątek życia. Rejs do Hawany był drogi. Bilet kosztował od 500 do 800 marek, a dodatkowa opłata za ewentualny powrót wynosiła 230 marek, choć rejsu powrotnego nikt nie brał pod uwagę. Do tego należało doliczyć po kilkaset marek od osoby za kubańską wizę tranzytową. Z Kuby podróżni zamierzali się przedostać do USA, gdzie wielu miało krewnych i przyjaciół. Mieli już promesy amerykańskich wiz pobytowych, a ich nazwiska znajdowały się na liście imigracyjnej. Gdy statek odbijał od hamburskiego nabrzeża, mogło się wydawać, że najtrudniejszy etap mają już za sobą. Ale ich prawdziwa gehenna dopiero nadchodziła.