Jak Niemcy wybierają nam polityków
Na polskim rynku medialnym rośnie dominacja niemieckich wydawców, którzy paradoksalnie mają u nas dużo więcej do powiedzenia niż we własnym kraju
''Do zdobycia władzy potrzeba »Bilda«, niedzielnego wydania »Bilda« i telewidzów” – stwierdził na początku XXI wieku ówczesny kanclerz Niemiec Gerhard Schröder. Mówiąc „Bild”, Schröder miał tak naprawdę na myśli jego właściciela – koncern wydawniczy Axel Springer. Chociaż „Bild” jest brukowcem (tabloidem), jest najbardziej opiniotwórczą niemiecką gazetą (sprzedaż ok. 2,8 mln egzemplarzy, 10 mln czytelników). Axel Springer posiada także „Die Welt”, jeden z największych dzienników, tygodnik „Bild der Frau” (numer jeden w segmencie niemieckiej prasy kobiecej) oraz kilkanaście gazet codziennych o zasięgu regionalnym. Wydawnictwo ma także udziały w stacjach radiowych, studiach telewizyjnych, firmach internetowych oraz teleinformatycznych. „Z »Bildem« się nie walczy. »Bildowi« udziela się wywiadów” – to zasada, którą specjaliści od marketingu politycznego wpajają kolejnym pokoleniom niemieckich polityków. Truizmem jest stwierdzenie, że o tym, kto wygrywa wybory, decydują media. Tyle że w Polsce są to w dużej części media niemieckie. Gdy w 1998 r. Schröder został kanclerzem, swoim rzecznikiem prasowym mianował zastępcę redaktora naczelnego „Bilda”. Negatywne publikacje w mediach należących do koncernu Axel Springer zaczęły się pojawiać dopiero wtedy, gdy wystraszony jego wzrastającą rolą Schröder chciał zaostrzenia ustawy przeciwdziałającej nadmiernej koncentracji mediów. W 2005 r. do wyborczego zwycięstwa Angeli Merkel w dużej mierze przyczynił się właśnie „Bild”. Mimo że zaprzyjaźniona z kanclerz Niemiec Friede Springer, właścicielka wydawnictwa Axel Springer, teoretycznie nie ingeruje w zawartość artykułów, to jej oczekiwania są znane.