Dymiąca Zatoka w krainie lodu i ognia
Jeśli nie szukacie słonecznych plaż i nie lubicie zbytniego tłoku, a fascynują was lodowce, gejzery i wulkany, to koniecznie wybierzcie się na weekend do Reykjavíku – świetnej bazy wypadowej dla samotnych wędrowców
|
Co prawda, nawet u nas „Winter is coming”, by przywołać cytat z „Gry o tron” George’a R.R. Martina, ale komu niestraszne mrozy właśnie teraz powinien zobaczyć skutą lodem Islandię. Pod względem geologicznym ta wyspa jest najmłodszym obszarem kontynentu europejskiego. Położona na „gorącym punkcie” Grzbietu Śródatlantyckiego, posiada wiele, w tym czynnych, wulkanów, m.in. Heklę, Katlę, Askję, Grimsvötn, Hvannadalshnúkur (najwyższy szczyt kraju). O aktywności wulkanicznej świadczą także liczne gorące źródła oraz gejzery (słowo pochodzi od najbardziej znanego gejzeru na Islandii – Geysir; swoją drogą wiele wyrazów w języku islandzkim przeciętnemu Polakowi wydaje się nie do wypowiedzenia). Około 11 proc. powierzchni tego wyżynno-górzystego kraju zajmują lodowce. Największe z nich to: Vatnajökull – 8300 km², Langjökull – 953 km², Hofsjökull – 925 km², Mýrdalsjökull – 596 km² oraz Drangajökull – 160 km². Ponieważ wyspa znajduje się na odległych północnych krańcach cywilizacji, a ponad połowę jej powierzchni całkowitej (ok. 102 tys. km²) stanowią wulkaniczno-lodowcowe nieużytki, nie powinno nas dziwić, że liczba jej mieszkańców ledwie przekracza 320 tys. (dane za rok 2013). Dla „samotnych wilkorów” to wielki atut – na szlakach nie utkną w tłumie turystów.