Punisher rządzi na Filipinach
Prezydent Rodrigo Duterte wyzywa Obamę, zmienia sojusze i walczy z przestępczością w sposób, który przyprawia obrońców praw człowieka o konwulsje. Zwykli Filipińczycy oraz elity biznesowe z Manili obdarzają go jednak dużym kredytem zaufania
|
Hitler zmasakrował 3 miliony Żydów. Na Filipinach są 3 mln narkomanów. Będę szczęśliwy, mogąc ich wyrżnąć. Jeśli Niemcy miały Hitlera, to Filipiny przynajmniej mają mnie – powiedział prezydent Rodrigo Duterte. To nie pierwszy raz, gdy zszokował świat swoją brutalnie ostrą retoryką. Nazwał wcześniej „skurwysynem” zarówno prezydenta Obamę, jak i papieża Franciszka (amerykańskiego ambasadora w Manili wyróżnił epitetem „gejowski skurwysyn”), powiedział Unii Europejskiej, by się „pierdoliła”, a podczas kampanii wyborczej obiecywał, że nie będzie budował nowych więzień dla przestępców, tylko nowe domy pogrzebowe. Niemal od razu po swojej prezydenckiej inauguracji, dokonanej 30 czerwca 2016 r., zaczął spełniać swoją obietnicę. Do akcji wkroczyły szwadrony śmierci i zaczęły czyścić kraj z przestępców, w pierwszej kolejności uderzając w narkotykowych dilerów. Komendant główny filipińskiej policji publicznie mówił zwykłym obywatelom, że spalenie domu handlarza narkotykami jest OK i nie będzie karane. W ciągu kilku miesięcy zastrzelono ponad 4 tys. przestępców, a kilkaset tysięcy w obawie o życie poddało się policji. Przestępczość spadła o połowę. Choć metody stosowane przez administrację Duterte wywołują skręt kiszek u europejskich czy amerykańskich liberałów, to zwykłym Filipińczykom się podobają. Poparcie dla prezydenta, obdarzonego przydomkiem „Punisher”, przekracza w sondażach 90 proc. Cieszy się on również poparciem środowisk biznesowych, które mają nadzieję, że silny przywódca, jakim jest Duterte, zrobi w kraju porządek i uczyni z Filipin nowego azjatyckiego tygrysa gospodarczego.