Jak zgłupiałem od komputera
Coraz więcej Polaków strzela byki, i nie jest to sprawa wagarowania albo specyficznego schorzenia á la Jacek Ż.
Przycichły już trochę rechoty wywołane „bulem” Bronisława Komorowskiego w ambasadzie Japonii. Trudno oczywiście orzec, czym spowodowane są prezydenckie wariacje na temat ortografii polskiej. Przeciwnik naszej wąsatej głowy państwa powie, że nieuctwem, Jacek Żakowski, że dysgrafią. A ja korzystam z okazji i wyznam, że mam podobny jak prezydent problem.
Myślę zresztą, że nie tylko ja. Coraz więcej Polaków strzela byki, i nie jest to sprawa wagarowania albo specyficznego schorzenia á la Jacek Ż. To efekt korzystania z komputerów.
Żeby wyjaśnić, o co chodzi w mojej – mam nadzieję zdumiewającej – tezie, sięgnę po Platona. Ale proszę nie uciekać – obejdzie się bez filozofowania. W „Fajdrosie” Sokrates opowiada, jak to niejaki Teut prezentuje królowi Egiptu Tamuzowi swe liczne wynalazki, a pośród nich pismo. Bardzo jest z niego zadowolony, ale – o dziwo – Tamuz jest nieufny. Owszem, jego zdaniem litery mogą przynieść wiele dobrego, ale uczynią też sporo szkody: zasieją bowiem w ludziach niepamięć. I tak faktycznie było. W archaicznych czasach Homera wielu wędrownych pieśniarzy recytowało całą „Iliadę” z głowy. Kilka pokoleń później umiejętność ta zanikła – pamięci nie trzeba było ćwiczyć, skoro strofy można było spisać.