Żyć z dyskontem
Handlowa rewolucja, która budzi u nas tyle emocji, na całym świecie odbyła się przed wielu laty
Jarosław Kaczyński powiedział – cokolwiek niezręcznie, ale w zgodzie z najoczywistszą prawdą – że Biedronka jest sklepem dla najbiedniejszych. Ponieważ cały ogromny tłum polityków, celebrytów i funkcjonariuszy propagandy wsłuchuje się w napięciu w każde słowo prezesa PiS, z zapartym tchem szukając okazji, by po raz kolejny zanieść się świętym oburzeniem, na kilka dni Biedronka stała się najpopularniejszym brandem w Polsce.
Cały legion sławnych postaci, z premierem na czele, natychmiast rzucił się z zapewnieniami, że kupuje właśnie w Biedronce (nie dodając taktownie, że dla służby). Myślałem, że większej radości niż ten groteskowy wysyp klientów sympatycznego skądinąd dyskontu mieć już nie będę.
Ale oto nie minął tydzień, fala sympatii do Biedronki opadła, ustępując miejsca histerii śląskiej. I oto na stronie Gazeta.pl znajduję krzyczący tytuł, że „setki marketów powstają w małych miejscowościach”. Z umieszczonego pod spodem streszczenia wieje grozą: różne Biedronki, Lidle i Kauflandy, podzieliwszy między siebie wielkie miasta, ruszyły teraz do małych miejscowości. Tam, gdzie ich dotąd nie było, powstaje naraz po pięć, sześć dyskontów. Ceny wprawdzie spadają, ale małe, rodzinne sklepiki padają wskutek tej inwazji jak muchy.