Co dalej z Franciszkiem Smudą?
Z polską reprezentacją jest trochę tak jak ze stadionami na Euro 2012. Ruszyliśmy do budowy pod hasłem cywilizacyjnej zmiany, a teraz się dziwimy, że można mieć problemy ze zwykłymi schodami. Chcemy atakować jak Hiszpania, ale pod własną bramką pospolitość skrzeczy. Nazwiska w obronie się zmieniają, a łatwość, z jaką tracimy gole – nie. Przegrany mecz z Francją był tego kolejnym dowodem, choć długo oglądało się go z przyjemnością.
Trzeba drużynie Franciszka Smudy oddać: piłka ją lubi, gdy gramy w ataku. Ale gdy tylko rywal przyspieszy, to się okazuje, że coś pęka albo przecieka. Pół biedy, że reprezentacja traci bramki łatwo i zwykle w momencie, gdy wydaje się mieć przewagę. Najgorsze jest to, że podcina jej to skrzydła. Brakuje kogoś, kto by zaraził drużynę niezgodą na porażkę.
Ale najgorszym pomysłem byłaby dziś zmiana trenera. Zawsze przecież lepiej pracować długo z trenerem niezłym niż krótko z wybitnym. Smuda zaczął coś tworzyć i ma prawo to skończyć. To, co zbudował dotychczas, daje poczucie, że wielkiego wstydu na Euro 2012 nie będzie. Ale nie daje też żadnej gwarancji, że będzie to jakieś zwycięstwo.
Najgorzej, gdyby było tak jak w meczu z Francją. Ambitnie, ładnie – a na koniec z pustymi rękami.