Z zębem, ale w kagańcu
Foo Fighters brzmi dziś tak archaicznie, jak np. Deep Purple. Ale znajdą fanów – kolekcjonerów antycznej rockowej sztampy
W zespole Dave’a Grohla od początku było coś rozpaczliwego. Powstał – co lider przyznawał bez żenady – aby otrząsnąć się z marazmu po śmierci Kurta Cobaina. Był więc impuls, ale nie było pomysłu. Miało być mocno, rockowo, z grunge’owym brzmieniem i punkową energią, ale jednocześnie wszystkie te cechy musiały być trzymane w cuglach – zespół byłego członka kultowej Nirvany nie mógł tak po prostu istnieć, musiał się też sprzedawać. A to błąd.
„Wasting Light” przekonuje, że Foo Fighters, jak był, tak i jest zespołem bardzo przeciętnym, a co gorsze – grającym rocka, jaki odszedł na emeryturę gdzieś na początku XXI wieku wraz z pojawieniem się z jednej strony delikatnego indie, z drugiej zaś chropowatego stonera. Grają z zębem, ale w kagańcu. Z pazurem, ale w rękawiczce.